wtorek, 18 października 2011

ROZDZIAŁ 7

Wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza i obróciłam się wkoło siebie na jednej nodze, dopiero wtedy przypominając sobie, że jestem na boso. Cieszyłam się, że znowu spotkam Krzysztofa, w dodatku tym razem nie przypadkowo, i wreszcie udało mi się zepchnąć na granicę świadomości wszelkie inne myśli. Wracając do domu, spojrzałam mimochodem na dom Angeli – w oknie jej sypialni poruszyła się firanka, tak jakby ktoś przed chwilą przez nie patrzył.

Pobiegłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i po chwili stałam już w ręczniku przed szafą, zastanawiając się, co na siebie włożyć. Nie miałam tym razem zamiaru ubrać się tak, jak wypada według Angeli, nie, chciałam wyglądać tak, żebym czuła się sobą. Wyjęłam z półki moje ulubione, dżinsowe szorty, znienawidzone przez mamę dlatego, że miały mocno postrzępione brzegi nogawek. Do tego zwyczajna koszulka bez rękawów w intensywnym kolorze nieba, bez jakichkolwiek nadruków czy cekinów. Spojrzałam w lustro i nawet spodobało mi się to, co zobaczyłam – naturalna, prawdziwa ja.

Zbiegłam do kuchni, wyjęłam mleko z lodówki i zalałam nim płatki, które uszykował sobie Mateusz.

­– Hej, to moje śniadanie – zawołał mój brat, wchodząc i wycierając sobie włosy ręcznikiem – a poza tym, gdzie ty się wybierasz?

– Jestem umówiona – odparłam między jedną, a drugą łyżką – i tak jakby trochę się śpieszę.

– A ja, tak jakby, powinienem być już od pół godziny na treningu – odpowiedział i usiadł koło mnie – trener nas chyba zabije, jeśli znowu się spóźnimy.

– Trudno, najwyżej będę miała więcej kieszonkowego – rzuciłam, zrywając się od stołu i wrzucając pustą miseczkę do zlewu – na razie!

– Chwileczka, kochana, z kim jesteś umówiona? – zainteresowała się moja mama, wychodząc za mną na korytarz.

– Z kolegą ze szkoły, Mateusz i Maks go znają – odparłam wiedząc, że to mi pozwoli wyjść bez niezliczonej ilości pytań.

– A gdzie pojedziecie?

– W sumie nie wiem – odpowiedziałam, skacząc na jednej nodze i zakładając niebieskie trampki. – Wrócę przed szóstą, cześć! – zawołałam i podbiegłam pocałować mamę w policzek, po czym wyszłam przed dom dokładnie w chwili, kiedy przy furtce zatrzymał się czarny lexus.

– Zdążyłaś – powiedział Krzysztof, wysiadając z samochodu, i posłał mi uśmiech, przez który zmiękły mi kolana.

– Jakimś cudem mi się udało – odparłam i otworzyłam mosiężną furtkę, żeby wyjść na ulicę. – Gdzie jedziemy?

– Zobaczysz – odparł tajemniczo i pochylił się, całując mnie w policzek – nie pożałujesz.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale przerwał mi ryk motoru, wyjeżdżającego z naszego garażu – to Mat z Angelą jechali na trening. Nie mogłam zobaczyć wyrazu twarzy przyjaciółki przez kask, ale mogłabym się założyć, że patrzy na mnie z żalem i niechęcią. Albo raczej patrzyłaby, gdyby nie odwróciła głowy w przeciwną stronę w momencie, kiedy przejeżdżali obok mnie.

– Fajny motor – powiedział Krzysztof, kiedy już zniknęli za zakrętem i otworzył przede mną drzwi pasażera – gdzie oni się tak śpieszą?

– Na trening tańca – odparłam, a on spojrzał na mnie zdziwiony moim suchym tonem i brakiem dalszego komentarza.

Chyba jednak stwierdził, że nie warto pytać o coś więcej, bo zamknął za mną drzwi i wsiadł do samochodu od strony kierowcy. Uśmiechnął się do mnie i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wtedy zauważyłam coś, czego nie widziałam poprzedniego dnia, a mianowicie długą bliznę, ciągnącą się od jego nadgarstka do przedramienia i kolejną, nieco krótszą, znikającą pod rękawem jego koszulki. Były bardzo widoczne na tle jego ciemnej karnacji, a ostre słońce jeszcze je uwydatniało.

– Co ci się stało? – spytałam, dotykając delikatnie palcem jedną z blizn.

– Skaleczyłem się, kiedy byłem dzieckiem – odparł wymijająco i cofnął rękę, a przez jego twarz, po raz kolejny, przebiegł jakby cień.

Wyraźnie nie chciał rozmawiać na ten temat i nie wydawało mi się możliwe, żebym w najbliższym czasie dowiedziała się, co ukrywa. Zastanawiałam się, od czego tak naprawdę miał te blizny, ale zupełnie nic nie przychodziło mi do głowy. Może są one pozostałością bo jakimś przykrym incydencie z jego przeszłości, albo po prostu wstydzi się do czegoś przyznać, jedno było pewne – nie chodziło o zwykłe skaleczenie.

– O czym myślisz? – spytał po chwili, przerywając ciszę i skręcając w przeciwną stronę, co Mat z Angelą, za miasto.

– O tym, gdzie jedziemy – skłamałam, ponieważ nie widziałam powodu, do przyznawania się co mi tak naprawdę chodziło po głowie – i czy kiedyś może już tam byłam.

– W jednym miejscu być może byłaś, co do drugiego wątpię w to – odparł tajemniczo, a potem spytał, zerkając na mnie przelotnie z iskierką w oku. – Mam nadzieję, że lubisz konie?

– Konie? – zdziwiłam się i przeraziłam jednocześnie. – Takie duże, kopiące i gryzące?

– Nie – zaśmiał się – takie duże, spokojne i co najwyżej zjadające cukier z dłoni.

– Mam złe wspomnienia z końmi – odparłam, wzdrygając się – kiedyś jeździłam niemal codziennie, ale pewnego dnia koń zrzucił mnie z siebie, zupełnie bez powodu. Po prostu najpierw kłusował a potem nagle stanął dęba.

– Pewnie go coś wystraszyło – odpowiedział i skręcił w wąską drogę prowadzącą przez las.

– I tak mnie przerażają – uparłam się.

– Po dzisiejszej przejażdżce zmienisz zdanie – odparł z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Przejażdżce? – niemal wykrzyknęłam. – Ja nie mam zamiaru nawet się zbliżać do jakiegokolwiek konia, a co dopiero na nim jeździć!

– Uspokój się – powiedział, a uśmiech spełzł z jego twarzy – nie będę cię przecież do niczego zmuszał, ale chociaż spróbuj.

Nic nie odpowiedziałam, westchnęłam tylko spacyfikowana i wbiłam spojrzenie w przednią szybę samochodu. Las się przerzedził i moim oczom ukazały się budynki stadniny „Eldorado” usytuowane na niewielkim wzniesieniu. Tereny wokół były porośnięte soczyście zieloną trawą, a po obu stronach drogi biegł płot ogradzający padok.  Na jednym z nich zobaczyłam galopującego radośnie konia i wzdrygnęłam się ze strachu.

Wtedy przypomniałam sobie, że z konia spadłam kiedy miałam niecałe dziesięć lat, co znaczyło, że jeszcze nie miałam żadnych wizji. Teraz powinnam wiedzieć wcześniej o jakiś gwałtownych ruchach zwierzęcia i móc odpowiednio szybko zareagować, żeby nie spaść i, w razie co, utrzymać się w siodle. Chyba, że mój talent faktycznie się ulatniał – przecież nie miałam pojęcia, gdzie mnie zabierze Krzysztof, ani co ma zamiar ze mną robić – wtedy nadal miałam się czego obawiać. Ciekawa byłam tylko, co stoi za blokowaniem moich wizji, ale nie miałam czasu wdrażać się głębiej w rozmyślania, bo zatrzymaliśmy się już na dziedzińcu stadniny.

– Chodź, wybierzesz sobie jakąś spokojną klacz – zaproponował Krzysztof, podając mi dłoń i ciągnąc mnie w stronę jednej ze stajni.

– Hm… wolno nam tam tak po prostu wejść? – spytałam z zamiarem odwleczenia jak najdalej w czasie mojego spotkania z końmi.

– Oczywiście, to stadnina znajomego Magdy – zapewnił mnie i pociągnął do jednego z boksów.

– A nie chciałbyś pierwszy wybrać konia?

– Ja zawsze jeżdżę na tym samym, poza tym on jest w innej części budynków – odparł, a ja z trudem zrobiłam te kilka kroków i stanęłam pół metra od drewnianych drzwi, na szczęście wyglądających na tyle solidnie, by mogły bez trudu wytrzymać atak kopyt rozszalałego konia. – To jest chyba najspokojniejsza klacz, jaką tutaj spotkałem, nazywa się Dulce, z hiszpańskiego łagodna.

Podeszłam bliżej boksu i zajrzałam do niego. Przy przeciwnej ścianie stała najpiękniejsza klacz, jaką kiedykolwiek widziałam, a swego czasu oglądałam sporo pokazów i wyścigów konnych. Była całkowicie śnieżnobiała – poczynając od długiej, lśniącej grzywy na takim samym ogonie kończąc. Zauważyła albo wyczuła, że ktoś jej się przygląda, bo podniosła łeb i powoli podeszła do drzwi. Odsunęłam się nieco, ale po chwili widząc jej spokojne, ciemne oczy zdobyłam się na odwagę i delikatnie ją dotknęłam. Nie odskoczyła ani nie zrobiła nic gwałtownego, więc pogłaskałam ją śmielej i przypomniałam sobie, jak bardzo niegdyś lubiłam to robić.

– Jest cudowna – powiedziałam kompletnie zaskoczona – prawie się jej nie boję – dodałam i odwróciłam się do Krzysztofa, który stał kawałek za mną z uśmiechem.

– Cieszę się. Poczekaj tutaj, ja pójdę po Demona, a później pomogę ci ją osiodłać – zaproponował, a ja podskoczyłam, czując trącające moje ramię delikatne chrapy klaczy, która wyraźnie domagała się dalszych pieszczot.

– Dlaczego Demon? – spytałam nieco zaniepokojona, bo jeśli ta nazwa wzięła się od charakteru tego konia, to nie wróży nic dobrego naszej przejażdżce.

– Dowiesz się, jak go zobaczysz – powiedział i wyszedł ze stajni, zostawiając mnie samą w otoczeniu kilkudziesięciu koni.

Ja jednak, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, nie czułam już niemal żadnego strachu. Odwróciłam się i znów zaczęłam głaskać Dulce, która parsknęła cicho i jeszcze bardziej wyciągnęła łeb z boksu. Po jakimś czasie usłyszałam narastający stukot kopyt i odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził. Zobaczyłam Krzysztofa prowadzącego za uzdę wielkiego konia i od razu zrozumiałam, dlaczego nazwano go Demon. Był czarny jak smoła, z wyjątkiem białej gwiazdki na pysku, niemal całkowicie zasłoniętej przez bujną grzywę. W jego chodzie było coś dostojnego i wyniosłego, jakby uważał się za jakiegoś króla lub władcę, a kiedy zarzucił łbem sprawiał wrażenie niezbyt przyjaznego.

– Już wiem, skąd się wzięło jego imię – zaczęłam, cofając się krok w tył, gdy Krzysztof stanął z nim obok – nie wygląda na zbyt miłego.

– Mnie zawsze słucha, chociaż bywa kapryśny – przyznał, przywiązując go do kołka wystającego ze ściany i wchodząc do niewielkiego pomieszczenia.

Wyszedł z beżowym siodłem w rękach i otworzył boks Dulce, po czym poprosił, żebym weszła za nim. Posłuchałam go i stanęłam obok, podczas gdy on mocował popręg i sprawdzał długość strzemion. Po chwili rzucił mi uzdę, którą odruchowo złapałam i powiedział, żebym to ja ją założyła. Podeszłam spokojnie do łba konia i ostrożnie zaczęłam zakładać mu wędzidło, tak żeby nie zrobić mu krzywdy, ani żeby on przypadkowo nie zrobił nic mnie.

– Pamiętasz jeszcze, jak się jeździ? – spytał i wyszedł, żeby odwiązać Demona, zmuszając mnie tym samym, żebym sama wyprowadziła klacz z boksu.

– Tak sądzę – odpowiedziałam, patrząc ze zdumieniem, że klacz posłusznie idzie za mną. – Czy ona nie powinna bać się obcych albo przynajmniej im mniej ufać?

– Jest do tego nauczona, za to Demon nie pozwoli się dosiąść komuś, kogo nie zna. Mi pozwolił na to dopiero po tygodniu sprzątania jego boksu i czyszczenia go – poinformował mnie i podał mi czarny toczek.

– To ja do niego lepiej nie podchodzę – odparłam, na co on tylko się zaśmiał i zgrabnie wsiadł na grzbiet ogiera.

– No dalej, na co czekasz? – ponaglił mnie.

Spojrzałam uważnie na klacz i po utwierdzeniu się, że stoi spokojnie i mnie z siebie nie zrzuci, włożyłam prawą stopę w strzemię i, opierając się na siodle, przerzuciłam lewą nogę nad grzbietem konia. Usiadłam pewnie, wyprostowałam się i złapałam lejce, po czy uśmiechnęłam się triumfalnie.

– Nie siedziałam na koniu od ponad siedmiu lat – powiedziałam, głaszcząc bok Dulce – zapomniałam już, jakie to cudowne uczucie.

– Poczekaj, aż przypomnisz sobie jak się jeździ, to jest dopiero radość.

– A gdzie w ogóle jedziemy?

– Chcę ci pokazać jedno miejsce, w które zawsze uciekam przed ludźmi – odparł i wbił pięty w boki konia, zmuszając go do stępu i kierując w stronę lasu – mógłbym tam przesiadywać godzinami.

– Zawsze chciałam mieć taką samotnię – powiedziałam, popędzając trochę Dulce, żeby dorównała tempa Demonowi.

– Teraz będziesz miała – odparł Krzysztof, kiedy zrównałam się z nim – chyba, że przeszkadza ci dzielenie jej ze mną – dodał z uśmiechem.

– Nie przeszkadza, gorzej jak przyjadą tam tłumy innych ludzi.

– Trudno tam dojechać, poza tym nie mówiłem o tym miejscu nikomu, poza tobą, więc nie ma mowy o tłumie.

– Dlaczego chcesz mi je pokazać? – zdziwiłam się.

– Sam nie wiem – odparł nieco zmieszany i jakby zakłopotany. – Piotr, mój przyjaciel, za każdym razem mówi mi, że zachowuję się jak zamknięty we własnym świecie schizofrenik, tracący kontakt z rzeczywistością.

– Ja tak nie uważam – powiedziałam szczerze.

– Chyba właśnie dlatego chcę ci pokazać to miejsce – odpowiedział, patrząc na mnie z uwagą i jakąś dziwną zadumą czy zamyśleniem.

– Uważaj, gałąź! – zawołałam, widząc jak jego głowa zbliża się niebezpiecznie do jakiegoś zaschniętego konara, ale, o dziwo, ostrzegł mnie o tym tylko mój wzrok, nie żadne nadzwyczajne przeczucie.

– Dzięki – powiedział, w ostatniej chwili unikając zderzenia – pamiętasz jeszcze, jak się kłusuje? – spytał z miną wyraźnie mówiącą, że to bardziej wyzwanie, niż pytanie.

– Zobaczymy – odparłam i popędziłam białą klacz, przeganiając go.

Pęd powietrza zaświszczał mi w uszach, niemal zagłuszając rytmiczny stukot kopyt o wysypaną kamieniami ścieżkę. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę jeszcze w stanie jeździć konno, za każdym razem, gdy zbliżałam się do koni, paraliżował mnie strach, tym razem było jednak inaczej. Z niewiadomych powodów obecność Krzysztofa dawała nieznane mi dotychczas poczucie bezpieczeństwa i spokój. Nie odważyłabym się co prawda popędzić Dulce do galopu, co kiedyś bardzo chętnie bym zrobiła, wystarczyła mi jednak świadomość, że wreszcie przełamałam lęk. Wyobraziłam sobie minę Angeli i mojego brata na wieść o tym, że jechałam konno i zaśmiałam się cicho.

Nie wiem jak długo jechaliśmy, straciłam rachubę całkowicie zatracając się w kontemplowaniu otaczającej mnie przyrody, w każdym bądź razie, po jakimś czasie Krzysztof skierował Demona na wąską, ledwie widoczną dróżkę wijącą się między drzewami. Zauważyłam, że klacz postawiła uszy i poruszała się ostrożniej niż przed chwilą,  zdziwiona nagłą zmianą trasy i zaniepokojona zagłębianiem się w coraz ciemniejszy i gęstszy las. Prześwitujące między konarami rozłożystych sosen promienie stawały się coraz węższe i rzadsze, a dźwięk kopyt pochłaniał gruby mech pokrywający całą ziemię.

– Krzysztof, gdzie my jedziemy? – spytałam, odgarniając sprzed twarzy jakieś gałęzie.

– Zobaczysz – powiedział – to już niedaleko, zaraz będzie nam się łatwiej jechało.

Faktycznie, po chwili las stał się nam bardziej przyjazny, a przez korony drzew przedostawało się coraz więcej światła. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam między pniami migoczącą w południowym słońcu taflę wody. Po chwili wyjechaliśmy na niewielką plażę, niemal całkowicie pokrytą trawiastym dywanem. Brzeg jeziorka zarosły gęste trzciny i tatarak tak, że bezpośrednie wejście do jeziora miało zaledwie kilka metrów szerokości. Drzewa po drugiej stronie wody zdawały się wyrastać bezpośrednio z niej, a wiele pni było zanurzonych niemal do połowy.

– Pięknie tu – powiedziałam, zsiadając z konia i rozglądając się wokół. – Jak odkryłeś to miejsce?

– Kiedyś Demon się wystraszył, przestał mnie słuchać i pobiegł na oślep przez las. Zatrzymał się dopiero tutaj – odparł, biorąc ode mnie lejce Dulce – sporo czasu mi zajęło szukanie drogi powrotnej na ścieżkę, do stadniny wróciliśmy dopiero po zmierzchu.

Nie odpowiedziałam nic, tylko rozglądałam się urzeczona przepięknym widokiem. Słońce, zawieszone wysoko na nieboskłonie, odbijało się w lekko pomarszczonej wiatrem powierzchni wody. Jezioro było niewielkie, ale za to szczelnie ukryte w gęstwinie lasu – plaża na której byliśmy zdawała się być jedynym możliwym dostępem do niego. Podeszłam do brzegu i zobaczyłam niewielkie rybki, błyszczące srebrem w promieniach słońca, i raka, spacerującego na granicy wody i piasku.

– Żałuję, że nie wzięłam stroju kąpielowego – westchnęłam, odwracając się do Krzysztofa, który przywiązał już konie do haka wbitego w drzewo i szedł w moją stronę – chętnie bym się wykąpała.

– Wiesz, zawsze możemy się wykąpać w ubraniach – odparł z łobuzerskim uśmiechem i stanął przede mną – zdążymy wyschnąć, zanim wrócimy.

– Nie, dziękuję – powiedziałam, przezornie odsuwając się od wody – włosy mi się strasznie poplączą, a nie wzięłam szczotki…

– To faktycznie mógłby być problem, gdybyś nie miała ich związanych w warkocz.

– No tak, ale…

– Boisz się? – spytał, jakby naigrywał się ze mnie, chociaż pewnie chciał mnie podpuścić. – A może nie umiesz pływać?

– Nie boję się i umiem pływać – odparłam, unosząc wysoko głowę.

– Jesteś pewna?

– Jak najbardziej – powiedziałam zdecydowanym tonem.

– Następnym razem pamiętaj o stroju – mrugnął do mnie jednym okiem i pocałował mnie w czoło.

– Oczywiście – odparłam i usiadłam na brzegu, wpatrując się w tańczące na wodzie promienie słońca.

Zdjęłam trampki i zanurzyłam stopy w czystej i ciepłej wodzie, zastanawiając się, dlaczego nie widziałam, gdzie Krzysztof planuje mnie zabrać. Przecież jeszcze nigdy, przynajmniej od moich jedenastych urodzin, nikt nie zaskoczył mnie jakąś propozycją. Wiedziałam co dostanę na urodziny, gdzie rodzice planują jechać na urlop i jaka będzie wtedy pogoda, czasami znałam nawet pytania na sprawdzian czy kartkówkę. Z jednej strony było to przekleństwo, ciągle wiedzieć niemal o wszystkim, co się zdarzy, z drugiej jednak wielkie błogosławieństwo – mogłam zapobiec różnym nieszczęściom, tak jak ostatnio wypadkowi samochodowemu mojego brata. Kompletnie pogrążona w rozmyślaniach nie zwracałam nawet uwagi na to, co robi mój towarzysz i dowiedziałam się tego dopiero wtedy, gdy stanął za mną.

– O czym tak myślisz? – spytał, a ja wstałam i odwróciłam się twarzą do niego.

– O niczym konkretnym – odparłam.

– Nadal nie boisz się wody?

– Nie, a co… – zaczęłam, ale nie pozwolił mi skończyć, tylko jednym, szybkim ruchem podciął mi nogi i wziął mnie na ręce. – Co ty robisz? – wrzasnęłam, nadaremnie próbując wyrwać się z jego ramion, zarówno przez jego siłę jak i mój brak zapału, związany z radością przebywania tak blisko niego. – Puść mnie!

– Za chwilę – powiedział, wchodząc do wody i zupełnie nie zwracając uwagi na to, że moczy sobie dżinsy.

Spacyfikowana przestałam się wyrywać, a on szedł dalej, obdarzając mnie szerokim uśmiechem. Odpowiedziałam na to nieco ironicznym wyrazem twarzy, a on tylko się zaśmiał i wreszcie mnie postawił. Zanurzyłam się w wodzie do pasa i poczułam, że zarówno spodnie jak i dolna część mojej bluzki ściśle przylegają do mojego ciała.

– Masz szczęście, że nie zmoczyłam sobie włosów – odparłam oburzonym tonem, grożąc mu palcem i jednocześnie zdając sobie sprawę z komizmu całej sytuacji. – Nie wiem jak ty, ale ja wychodzę. Pływanie w dżinsach mnie nie bawi.

Odwróciłam się i powoli ruszyłam w stronę brzegu. Mokre spodnie krępowały moje ruchy i zrobiły się strasznie ciężkie. Pewnie dlatego nie udało mi się utrzymać równowagi, kiedy wdepnęłam w niewielką dziurę w dnie. Zachwiałam się i przewróciłam, wpadając do wody i mocząc się od stóp do głów. Z małą trudnością ustawiłam się z powrotem do pionu i, odgarniając w czoła mokre włosy, wyplułam wodę, której się przez przypadek napiłam.

– Zmieniłam zdanie, jednak się wykąpię – odparłam, z całej siły starając się zachować dobrą twarz, choć i tak moje policzki zdradzały, jak bardzo było mi głupio, że, po raz kolejny zresztą, okazałam się był taką niezdarą.

– Cieszę się – uśmiechnął się Krzysztof i ruszył w moją stronę.

Czekałam aż znajdzie się wystarczająco blisko i mocno uderzyłam rękami w wodę, zaczynając go chlapać. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak dziecko, ale skoro ja już byłam cała mokra, uznałam, że jego powinien spotkać ten sam los. Oczywiście odpowiedział atakiem na atak, z tym że posyłał w moją stronę zdecydowanie więcej wody, niż ja w niego, po chwili jednak i tak był niemal tak samo mokry, co ja.

– A więc taka jesteś – powiedział ze śmiechem i złapał mnie za nadgarstki, zbliżając swoją twarz bardzo blisko mojej – a co powiesz na to? – spytał i pochylił się, muskając delikatnie moje usta swoimi.

Zareagowałam instynktownie, tak jakby to było coś, co robiłam codziennie. Przylgnęłam do niego całą sobą i odwzajemniłam pocałunek, wplatając ręce w jego gęste włosy. Jego jedna dłoń spoczęła na mojej szyi, druga powędrowała w stronę pleców. Każda komórka mojego ciała zdawała się być naładowana odmiennym biegunem niż on i przyciągała mnie do niego, stwarzając między nami niewielką przestrzeń, naelektryzowaną ogarniającą nas namiętnością. Oderwaliśmy się od siebie po kilku dobrych minutach.

– Aldono – wyszeptał ochrypłym głosem tuż przy moim uchu – ja… nie wiem…

– Ja również  – odpowiedziałam szeptem, bojąc się, że głośniejszy dźwięk zniszczyłby cudowną atmosferę tej chwili, po czym ponownie zarzuciłam mu ramiona na szyję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz