Stałam przed lustrem i wpatrywałam się w siebie kompletnie osłupiała. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Poprzedniego dnia nie miałam okazji przyjrzeć się mojej twarzy, okaleczonej pięścią Maksa, doszłam jednak do wniosku, że tak może było lepiej. Mimo serii zimnych okładów i upływie kilkunastu godzin nada miałam opuchnięty policzek i okolice lewego oka. Do tego, moją, niegdyś nieskazitelną twarz zdobił sporych rozmiarów, widowiskowy siniak barwy dojrzałej śliwki węgierki. Efekt dopełniały podkrążone przez niemal bezsenną noc oczy i spierzchnięte usta – zawsze, jak się denerwuję ciągle przygryzam wargi lub je oblizuję.
Rodzice na pewno się ucieszą na mój widok, nie ma co, a osobę odpowiedzialną za mój wygląd, ukoronują koroną laurową i uczczą pozłacanym pomnikiem. Jakby na zawołanie, usłyszałam warkot silnika samochodu podjeżdżającego pod nasz drewniany domek, a po chwili kroki i głosy rodziców na niewielkim ganku. Westchnęłam cicho i ułożyłam tak włosy, by grzywka zasłaniała prawą stronę mojej twarzy. Oparłam się pokusie założenia okularów – wtedy wyglądałabym już prawie normalnie – i zeszłam po schodach do salonu.
Rodzice siedzieli przy stole z Mateuszem i Krzysztofem i rozmawiali z nimi o czymś z przejęciem. Mama była wyraźnie zmartwiona i smutna, zauważyłam, że ukradkiem otarła pojedynczą łzę spływającą jej po policzku. Ona jako pierwsza spojrzała na mnie i posłała mi czuły uśmiech, po czym wstała i przytulia mnie do siebie.
– Córeczko – wyszeptała, po czym odsunęła mnie od siebie na długość ramion – jak się czujesz? – spytała i odgarnęła z mojej twarzy włosy, chcąc je zapewnie wsunąć mi za ucho, jak to miała w zwyczaju robić.
Kiedy zobaczyła nieszczęsnego siniaka zamarła zszokowana. Doszłam do wniosku, że jednak powinnam założyć okulary, wtedy mogłabym powiedzieć, że mam zapalenie spojówek i światło mnie razi. Kątem oka przyglądałam się tacie, który zacisnął ręce na krawędzi stołu i przenosił zdumiony wzrok ze mnie na Mateusza i Krzysztofa i z powrotem.
– Kto ci to zrobił? – spytał po chwili nerwowej ciszy.
– Nikt – skłamałam – potknęłam się i uderzyłam w kant szafki – wymyśliłam na poczekaniu.
– Nie kłam, w sądzie nieraz widziałem podobne urazy i zapewniam cię, że żaden z nich nie był winą przypadku – odparł tata surowo.
– To był przypadek – odparłam, tym razem już szczerze.
– Mateusz, ty mi to wyjaśnij – tata zwrócił się do mojego brata, widząc, że ode mnie nie uzyska konkretnej odpowiedzi.
– Pokłóciliśmy się z Maksem, zdenerwował mnie i go uderzyłem, on chciał mi oddać, ale mu się nie udało. Dona niefortunnie ustawiła się pomiędzy nami i to w nią trafił.
Patrzyłam uważnie na moich rodziców, chcąc dostrzec ich reakcje. Mama wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi, zszokowanymi oczami koloru mlecznej czekolady i kręciła z niedowierzaniem głową. Ogólnie przyjęła tę wiadomość dość spokojnie, czego nie można było powiedzieć o tacie. On zamknął oczy i głęboko oddychając starał się pewnie liczyć w myślach do dziesięciu, choć, sądząc po wielkości jego wzburzenia, bardziej na miejscu byłoby liczenie do stu.
– Gdzie on teraz jest? – spytał przez zaciśnięte zęby.
– Wyszedł po tym, jak zorientował się, że Krzysztof jest na granicy utraty panowania nad sobą i rzucenia się na niego. Sam bym to zrobił, gdybym nie musiał podtrzymywać półprzytomnej Aldony.
– O co się tak bardzo pokłóciliście? – spytała dociekliwie moja mama, obejmując mnie ramieniem i prowadząc w stronę stołu, jakbym miała co najmniej złamaną nogę.
– Nie chcę o tym opowiadać, to nie było miłe dla nikogo z nas – odparł Mateusz.
– Mimo to, nalegam.
Mateusz westchnął i zaczął streszczać wydarzenia wczorajszego dnia. Ja tymczasem usiadłam obok Krzysztofa i napiłam się trochę soku ze stojącej przede mną szklanki, po czym zabrałam się za jedzenie śniadania, uszykowanego najwyraźniej specjalnie dla mnie. W połowie opowieści mojego brata, kiedy już zjadłam, Krzysztof objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o jego klatkę piersiową. Mama nie była tym za bardzo zdziwiona, tata natomiast posłał mojemu chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. Czułam, że już całkiem niedługo czeka mnie poważna rozmowa z rodzicami.
– Nie widzieliście go od tamtej pory? – spytała zmartwionym głosem moja mama. – Przecież mogło mu się coś stać albo…
– Dla mnie Maks mógłby nie istnieć – odparł mój brat głosem tak zimnym i oschłym, że aż do niego niepodobnym.
– Zawsze traktowaliście się jak bracia, teraz na pewno też…
– Nie, mamo. On już nigdy nie będzie dla mnie znaczył tyle, co wcześniej. Naprawdę myślisz, że po tym co powiedział, mógłbym go nadal uważać niemal za brata? Jeśli tak, to w ogóle mnie nie znasz, mamo.
– Panuj nad sobą – wtrącił ostrzegawczo tata, nieco zbyt rygorystycznie podchodzący do sprawy szacunku wobec rodziców.
– Przepraszam – odparł Mateusz, jego głos nie wyrażał jednak ani odrobiny skruchy.
– Może… – zaczęła cicho mama.
– Nie – przerwał jej mój brat – proszę cię, mamo, nie próbuj mnie przekonywać do zmiany zdania. Nawet jak Maks przeprosi Aldonę na kolanach, nie będę potrafił spojrzeć na niego, chociażby pomyśleć o nim bez cienia gniewu czy żalu.
– Dobrze – westchnęła mama – jedźmy już na ten komisariat, pewnie chcecie mieć to już te zeznania za sobą – zwróciła się do mnie i Krzysztofa.
– Zeznania? – zdziwiłam się i spojrzałam pytającym wzrokiem na tatę.
– Tak, ty i Krzysztof jesteście jedynymi, znanymi nam osobami, które ostanie widziały Angelę, dlatego wasze wyjaśnienia mogą się okazać przydatne – odparł mój tata, przerzucają się z tonu „surowy ojciec” na „świetny adwokat”.
– Jedźmy zaraz – powiedziałam i wstałam od stołu z poczuciem, że wreszcie mogę coś zrobić dla Angeli, jakoś pomóc w znalezieniu jej.
– Dobrze, załóż tylko okulary, żeby jakoś zasłonić tego siniaka – poradził tata, po czym wstał i wyszedł na zewnątrz.
Krzysztof również podniósł się z krzesła i podszedł do mnie z zatroskanym wyrazem twarzy. Wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Kątem oka zauważyłam, że mama dyskretnie przeszła do kuchni, zapewne żeby zapewnić nam trochę prywatności. Tak, jakbyśmy zamierzali się całować albo coś. Szczerze mówiąc, w tamtej chwili pocałunki były na ostatnim miejscu na liście spraw, o których myślałam. Pierwsze miejsce zajmowała oczywiście Angela.
– Boli cię? – spytał cicho.
– Nie – pokręciłam przecząco głową i po raz kolejny poczułam łzy zbierające mi się pod powiekami.
– Nie płacz – poprosił Krzysztof, ścierając pojedynczą, słoną kroplę z mojego policzka.
– Dlaczego ja jestem taka słaba? – spytałam cicho i przytuliłam się do niego.
– To nieprawda – zaprzeczył, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach – jesteś silna, bardzo silna.
Nic nie odpowiedziałam, pokręciłam tylko głową. Nie zgadzałam się z nim. Jeśli byłabym silna, nie załamywałabym się tak, tylko wzięłabym się w garść i zaczęła działać. Może gdybym tak zrobiła, Angela znalazłaby się szybciej? Może uniknęłabym tego, co się stało? Jestem jasnowidzem, ale nawet dziś nie potrafię odpowiedzieć na te pytania.
Po chwili usłyszałam kroki Mateusza na schodach, więc odsunęłam się od Krzysztofa.
– Płakałaś? – spytał mój brat i podał mi okulary, przyglądając mi się badawczo.
– Nie – skłamałam i założyłam okulary, żeby zamaskować nową falę łez – chodźmy już, rodzice czekają – dodałam i pociągnęłam Krzysztofa za rękę w stronę wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz