wtorek, 18 października 2011

ROZDZIAŁ 6

Leżałam na łóżku w towarzystwie coli i kruchych ciastek z czekoladą i głaskałam Nera, ułożonego wygodnie obok mnie. Jego ciemne, mądre oczy wpatrywały się we mnie jakby chciał zapytać, jak może mi pomóc, żebym poczuła się lepiej. Jednak tym razem nie wystarczyłoby, żeby mnie polizał czy zaszczekał i zaczął gonić swój ogon. Nie, mój nastrój mogłaby poprawić tylko wizyta jednej osoby i słowo „przepraszam” usłyszane z jej ust. Niestety, ta osoba uparcie nie przychodziła, jakby specjalnie przedłużając moją niepewność i smutek.

Nie wiedziałam, co mam myśleć, jakby wewnątrz mnie walczyły o rację dwie różne osoby – jedna sugerowała, że muszę czuć się winna wszystkiego – przecież powinnam wiedzieć o włamaniu, powinnam jakoś temu zapobiec, ostrzec kogoś. Druga z kolei, ta bardziej nachalna, mówiła, że to w końcu Angela stwierdziła, iż jest dla mnie nieważna i oskarżała mnie o coś, na co nie miałam żadnego wpływu. Niestety, bitwę wygrywała ta druga osoba, uniemożliwiając mi pójście do przyjaciółki i pogodzenie się z nią.

– Mogę wejść? – usłyszałam nagle cichy głos Mateusza i pukanie do drzwi, przerywające nocną ciszę.

– Tak, chodź – odparłam równie cicho, żeby nie obudzić rodziców. – Skąd wiedziałeś, że nie śpię?

– Nie wyrzuciłaś psa z pokoju – wyjaśnił, siadając obok mnie na łóżku – nigdy nie pozwalasz mu spać ze sobą, poza tym masz zapalone światło. Jak się czujesz?

– A jak mam się czuć? – spytałam z irytacją, gryząc ostatnie ciastko i popijając je colą. – Moja najlepsza przyjaciółka oskarża mnie o włamanie do swojego domu, więc czuję się naprawdę wyśmienicie, braciszku – odrzekłam głosem przesyconym sarkazmem.

– Ona nie mówiła, że to twoja wina – zaprzeczył i pogłaskał psa, który położył swój wielki łeb na jego kolanach.

– Nie – przyznałam mu rację – ale wyraźnie miała do mnie żal, że o tym nie wiedziałam.

– Tak, ale, Dona, ona była zrozpaczona, ktoś zdemolował jej dom, ukradł jej zdjęcia i ubrania…

– Czekaj – przerwałam mu zaskoczona – jej ubrania też zniknęły?

– Tak – odparł – zobaczyła to krótko po tym jak wyszłaś. Nie ma też jej poduszki i tego pluszowego pieska, którego dostała od Maksa.

– I nikt nadal nie ma pojęcia, kto to zrobił?

– Nie. Wiesz już, dlaczego nic nie widziałaś? – spytał, wbijając we mnie uważne spojrzenie.

– Nie mam pojęcia, zawsze ci powtarzałam, że to całe jasnowidzenie jest bardzo mętne, ale teraz to wszystko jest jeszcze bardziej zagmatwane.

– A jak to się stało, że przywiozła cię do domu dawna gwiazda naszej szkolnej drużyny koszykówki? I czy to nie był czasami ten sam facet, w którego tak się wpatrywałaś na pokazie tańca? – płynnie zmienił temat i wpatrzył się we mnie z jeszcze większą uwagą.

– Skąd wiesz, że on grał w kosza w naszym liceum? – spytałam zdziwiona; kiedy opowiadałam Krzysztofowi o mojej szkole, wtrącił, że on tez tam kiedyś chodził, ale nie wspomniał, że był w drużynie.

– Maks pokazał mi kiedyś jego zdjęcie. Trener powiesił je w gablocie obok pucharów i medalów z czasu, kiedy był rozgrywającym. Powiesz mi, jak go poznałaś?

– Pierwszy raz spotkaliśmy się na parkingu, wtedy na pokazie, a dzisiaj wpadłam na niego w bibliotece.

– Wpadłaś? Dosłownie? – spytał z zaciekawieniem unosząc brwi.

– Wychodziłam zza jednego regału i się zderzyliśmy, a później on zaproponował, że mnie odwiezie do domu, bo zaczęło padać i zaprosił mnie na obiad do Bohemy – odparłam na jednym wydechu, czując, że moje policzki oblewa głęboka czerwień.

– Do Bohemy?  – zdziwił się Mateusz. – No, siostra, wygląda na to, że trafiłaś na szczodrego faceta. Całowaliście się?

– Ja… my nie… co ty… – wyjąkałam kompletnie nieskładnie przez ogarniające mnie zażenowanie.

­– Dobry był chociaż? – zapytał mój brat, a widząc moją minę zaśmiał się cicho. – Aż tak świetny?

– Spadaj – warknęłam, odwracając się do niego tyłem i zakrywając się kołdrą po uszy.

– Co ja takiego powiedziałem? – spytał, udając niewiniątko.

– Sądzę, że doskonale wiesz, co – mruknęłam.

– No już się nie złość, siostrzyczko – poprosił, ściągając ze mnie kołdrę – ale sama przyznasz mi rację, że nie tak dawno bardzo zapierałaś się, że chłopak potrzebny ci jest jak piąte koło u wozu, a teraz, proszę, umawiasz się z ponad dwudziestoletnim facetem.

– Nie umówiłam się z nim – zaprotestowałam, zerkając na niego ukosem – wpadłam na niego w bibliotece.

– No już dobrze, nie denerwuj się, bo będziesz miała więcej zmarszczek. Zaśpiewać ci może kołysankę? – zapytał, a kiedy nie odpowiedziałam, dodał niby oburzony. – Nie to nie, twoja strata. Dobranoc, Żelkowa Królewno.

– Dobranoc – odparłam nieco udobruchana moim przezwiskiem z dzieciństwa, związanym z tym, że chciałam zbudować królestwo z żelkowych misiów i być w nim królową.

Mateusz wyszedł i zgasił światło, zabierając ze sobą ten uśmiech, który na chwilę udało mu się przywołać na moje usta. Znów powróciło wspomnienie spojrzenia Angeli, pełnego pretensji i żalu do mnie. Ze zdwojoną siłą uderzyły we mnie jej słowa, że nie jest już dla mnie ważna, słowa będące kompletną bzdurą. Zastanawiałam się, co takiego zrobiłam, żeby mogła coś takiego odczuć i jak mogłabym to naprawić, jeśli już zdecydowałabym się z nią pogodzić, albo jeśli ona zrobiłaby to pierwsza. Myślałam o tym tak długo, na ile pozwoliło mi powoli ogarniające mnie zmęczenie, wpełzające pod moje powieki i zamykające je w błogim śnie.

Nagle ze snu wyrwał mnie krzyk mojej mamy, wołającej mnie z kuchni. Otworzyłam oczy i zobaczyłam wlewające się do mojego pokoju ostre promienie słońca – musiało być już południe.­ Zerwałam się z łóżka i zbiegłam boso na parter, gdzie mama włożyła mi do ręki słuchawkę od telefonu. Popatrzyłam na nią zdziwiona, ale zanim zdążyłam zapytać, o co chodzi, odwróciła się i poszła z powrotem do kuchni.

– Halo? – powiedziałam niepewnie do słuchawki.

– Aldona? – usłyszałam z drugiej strony głos Krzysztofa i coś bardzo przyjemnie zafurkotało w moim brzuchu.

– Krzysztof? – odparłam pytaniem i ziewnęłam przeciągle. – Cześć.

– Obudziłem cię? Jak chcesz zadzwonię później, jak już…

– Nie, nie – przerwałam mu, bo perspektywa rozłączenia się z nim tak szybko nie napawała mnie radością – już i tak powinnam dawno wstać, tylko byłam zmęczona przez wczorajszy dzień – wyjaśniłam, czując lekkie ukłucie żalu na to wspomnienie.

– Co się właściwie stało?

– Do domu Angeli ktoś się włamał i ukradł jej zdjęcia i ubrania. Nikt nie wie kim był, ani dlaczego to zrobił – odpowiedziałam, zmuszona po raz kolejny wracać do tych niemiłych chwil. – Skąd masz mój numer telefonu? – spytałam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.

– Z książki telefonicznej – odparł, a po głosie poznałam, że jest jakby zawstydzony, iż szukał mojego numeru. – Musiałem jakoś się z tobą skontaktować, a nie chciałem przyjeżdżać bez uprzedzenia. Dużo wczoraj myślałem o tym, co się zdarzyło między nami, dlaczego tak zareagowaliśmy.

– I co wymyśliłeś? – zapytałam, wychodząc na ogród przez drzwi balkonowe, żeby znaleźć się poza zasięgiem słuchu mojej mamy.

– Tylko tyle, że nie wiem nic, oprócz tego, że chciałbym się znowu z tobą spotkać – rzekł, a w jego głosie słychać było szczerość. – A ty myślałaś o tym?

– Tak i wymyśliłam tyle samo, co ty – odparłam w nagłym przypływie odwagi i podziękowałam niebiosom, że nie może zobaczyć moich zarumienionych policzków.

– Mogę przyjechać po ciebie za pół godziny, jeśli chcesz – zaproponował.

– Dobrze – zgodziłam się z szerokim uśmiechem na twarzy – powinnam zdążyć się ubrać.

– W razie czego mogę poczekać – zapewnił ze śmiechem. – Do zobaczenia, Aldono.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam i rozłączyłam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz