wtorek, 18 października 2011

ROZDZIAŁ 10

– Aldona, ten twój Krzysztof na pewno przyjdzie? – spytała moja mama, wychodząc z kuchni z talerzem pełnym ciast.

Z okazji moich urodzin założyła swoją ulubioną sukienkę w odcieniu czekolady, niemal identycznym co kolor jej oczu. Tata, siedzący  w skórzanym fotelu w salonie, podziwiał każdy jej ruch, wręcz pożerał ją wzrokiem. W sumie to nie ma co się dziwić – odcinana w talii złotym paskiem sukienka nadawała jej figurze klepsydry jeszcze pełniejsze kształty i odsłaniała zgrabne nogi, zupełnie niepasujące do trzydziestosiedmiolatki. Efekt dopełniały spływające kaskadami na plecy i ramiona długie, ciemnobrązowe loki, mieniące się kasztanowymi refleksami. Patrząc na moją mamę można było mieć poważne wątpliwości czy aby na pewno urodziła ona dwójkę niemal dorosłych już dzieci – wydawała się być na to za młoda. Bardzo chciałabym wyglądać w jej wieku chociaż w połowie tak samo dobrze, niestety, biorąc pod uwagę, że większość cech wyglądu odziedziczyłam po tacie, złudne to były nadzieje.

– Obiecał mi, że będzie – odpowiedziałam – poza tym ma jeszcze piętnaście minut do piątej.

– Wypadałoby, żeby się nie spóźnił – odparł mój tata, który od początku był sceptycznie nastawiony do wizyty Krzysztofa; przeszkadzała mu różnica wieku między nami, jednak, jako że mama jest od niego osiem lat młodsza, miał związanie ręce.

Krzysztofa zaprosiłam na urodziny podczas spaceru w parku na naszym czwartym spotkaniu, czyli dokładnie tydzień wcześniej. Uznałam to za doskonałą okazję do przedstawienia go zarówno rodzicom, jak i Angeli i Maksowi.  Po raz kolejny nie wiedziałam zupełnie nic, co może się wydarzyć dzisiejszego dnia, ani jaki prezent dostanę od Krzysztofa, choć doskonale znałam upominki od innych. Było to bardzo dziwne i osobliwe, powoli udawało mi się jednak do tego przyzwyczajać.

Równo z wybiciem siedemnastej na wiszącym w salonie starym zegarze rozdzwonił się dzwonek, a ja pobiegłam wpuścić mojego gościa. Zamiast Krzysztofa zobaczyłam tymczasem wielkiego, pluszowego misia i musiałam się cofnąć, żeby zmieścił się w korytarzu. Na szczęście hol w naszym domu był dość duży i mogliśmy się przywitać bez widowni w postaci moich rodziców, brata, Angeli i Maksa.

– Cześć – powiedział i uśmiechnął się do mnie, podając mi misia – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – dodał i wyjął zza pleców bukiet czerwonych róż.

– Dziękuję – odparłam, odstawiając pluszaka na bok i wąchając kwiaty – są piękne.

– Piękne kwiaty dla pięknej dziewczyny – odpowiedział i pochylił się, żeby mnie pocałować.

– Chodź, poznasz moich rodziców – chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę salonu – nie rób takiej miny, oni nie gryzą.

– Nie lubię takich sytuacji – mruknął i objął mnie w talii, wtulając twarz w moje włosy.

– Ja też – odparłam, wyswobadzając się z jego uścisku i znów ciągnąc go za rękę. – No chodź!

Ruszył za mną posłusznie i zatrzymaliśmy się dopiero przed moimi rodzicami i przyjaciółmi. Przedstawiłam im Krzysztofa, rzucając jednocześnie ostrzegawcze spojrzenie Maksowi i Mateuszowi, którzy lubili wtrącać w takich chwilach głupie komentarze. Na szczęście tym razem powstrzymali się od tego i po chwili wdali się z moim chłopakiem w niezwykle gorączkową dyskusję o koszykówce. Nie interesowało mnie to, więc poszłam do kuchni zrobić kawę dla rodziców.

Odstawiałam czajnik na podstawkę, gdy usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Jeśli mój talent działałby prawidłowo, nie musiałabym sprawdzać, kto do mnie podchodzi – po prostu wiedziałabym to, ale w zaistniałej sytuacji, odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za mną Krzysztofa. Był ubrany w czarne, wąskie dżinsy i granatową koszulkę, świetnie eksponującą jego mięśnie. Patrząc na niego doszłam do wniosku, że musiał się gdzieś porządnie uderzyć, skoro się mną zainteresował.

Miałam na sobie szmaragdową, lnianą sukienkę, której dekolt wcinał się nieco za bardzo, moim zdaniem, w zagłębienie między piersiami, i czarne baletki, oczywiście żadnej biżuterii.  Wyglądałam całkowicie przeciętnie – nie byłam nawet porządnie wymalowana, przynajmniej według Angeli. Delikatnie podkreśliłam oczy czarną kredką i pokryłam rzęsy cieniutką warstwą tuszu, a na usta nałożyłam odrobinę matowej szminki w brzoskwiniowym kolorze. Krzysztof najwyraźniej miał jednak zupełnie inne zdanie, co do mojego wyglądu, ponieważ taksował mnie wzrokiem z nieskrywanym zachwytem.

– Mówiłem ci już, jak pięknie dziś wyglądasz? – Spytał po chwili, kładąc dłonie na mojej talii i przyciągając mnie do siebie. – Zresztą nieważne, jesteś tak cudowna, że zasługujesz na to, żeby mówić ci to co chwila – dodał, a ja, jak zwykle, poczułam palące gorąco na twarzy.

Pocałował mnie w czoło i posłał mi swój najcudowniejszy uśmiech. Widocznie oczekiwał, że tym razem ja zrobię pierwszy krok, więc stanęłam na palcach i przybliżyłam swoje usta do jego. 

– Dziękuję za komplement – wyszeptałam, tuż przy jego wargach i pocałowałam go, lekko i krótko. – Napijesz się czegoś? – spytałam, odwracając się w stronę blatu.

– Nie, ale sądzę, że twoi rodzice lubią gorącą kawę – odpowiedział i skinął głową w stronę czajnika.

Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam, że jest on wyłączony a woda w nim jest równie zimna, co ta lecąca z kranu. No tak, nie potrafiłam zachować się przy Krzysztofie normalnie, zawsze musiałam się wygłupić. Zasłaniając twarz włosami, włączyłam czajnik i wyjęłam z szafki kubki.

– Co wy tam tak długo robicie? Suszycie tę kawę? – po chwili zawołał z salonu mój tata.

– Już, chwila! – odkrzyknęłam, wlewając do szklanek wrzątek.

Już miałam zabrać tacę, ale Krzysztof mnie wyręczył z uśmiechem który mi mówił, że nie powinnam protestować, więc wzruszyłam ramionami i poszłam za nim. Moi rodzice zabrali swoją kawę i zostawili nas samych, znikając w swojej sypialni. Podejrzewałam, że mama miała zamiar przekonać tatę do oglądania jednego ze swoich ulubionych romansów, on ją z kolei do filmów akcji.

Po dwóch godzinach ożywionych dyskusji o sporcie, jeśli chodzi o chłopaków, i o wszystkim, w przypadku moim i Angeli, zdecydowaliśmy się wreszcie pojechać na imprezę. Wejściówki do klubu o niezbyt oryginalnej nazwie Heaven mieliśmy już zarezerwowane dzięki znajomemu Maksa. Przed wyjściem jednak razem z Angelą pobiegłyśmy się przebrać do mojego pokoju.

Dzień wcześniej moja przyjaciółka pokazała mi swoją kreację kupioną specjalnie na tę okazję. Stwierdziła, że zakochała się w złotej, błyszczącej miniówce odsłaniającej niemal całe plecy i ramiona. To już jej szósta nowa miłość w ciągu miesiąca, ale ta podobno przebija wszystkie inne. Przynajmniej do czasu kolejnego wypadu na zakupy.

Ja zdecydowałam się na szafirową sukienkę-bombkę z lekko lśniącego materiału, odcinaną pod biustem srebrnym paskiem. Do tego zwykłe, czarne sandałki na szpilce tak wysokiej, że bałam się o swoje życie i zdrowie, nie wspominając już o upokorzeniu związanym z ewentualnym przewróceniem się. Nie czułam się w takim stroju zbyt swobodnie, ale nie pasowałabym za bardzo do tłumu w dyskotece, gdybym ubrała poszarpane dżinsy i zwykły t-shirt.

Do klubu jechaliśmy dwoma samochodami – ja z Krzysztofem w lexusie, a pozostali w audi Maksa. Idąc do samochodu, ze zdziwieniem zauważyłam, że mimo prawie dziesięciocentymetrowych obcasów jestem nadal sporo niższa od mojego chłopaka. Ostrożnie usiadłam w fotelu pasażera i z konsternacją zauważyłam, że i tak już krótki dół mojej sukienki podjechał jeszcze wyżej, więc zaczęłam go naciągać ze złudną nadzieją, że może zakryje całe spore uda. W końcu pokonana zdecydowałam się zasłonić je, chociaż na czas drogi, skórzaną kurtką, którą wzięłam na wypadek deszczu.

– Wiesz, gdzie jechać? – spytałam Krzysztofa, kiedy wsiadł z drugiej strony samochodu.

– Wiem, to jest niedaleko uczelni – odpowiedział i ruszył z podjazdu. – Wiesz, cieszę się, że wpadłaś na mnie wtedy, w bibliotece – dodał po chwili.

– Dlaczego?

– Inaczej bym cię nie poznał – uśmiechnął się i ścisnął na chwilę moją rękę, po chwili znów przenosząc ją na kierownicę.

– Szczerze to byłam wtedy zdziwiona, że chciałeś mnie odwieźć do domu zamiast wyzywać mnie od niedojdy, co w sumie byłoby bardziej na miejscu – odparłam, wspominając tę żenującą chwilę.

– Miałaś wtedy tak zawstydzony i zmieszany wyraz twarzy, że gdybym cię nazwał niezdarą spłonęłabyś ze wstydu – zaśmiał się cicho, a ja wyjrzałam przez okno, starając się ukryć mój obecny wyraz twarzy za włosami, których na szczęście nie związałam.

– Nie wiem dlaczego, ale tylko przy tobie mam takie problemy z koordynacją – wyznałam szczerze.

– Powinienem chyba czuć się wyróżniony – odpowiedział ze śmiechem.

– Pewnie tak – mruknęłam – uważaj lepiej dzisiaj na stopy, kiedy będziemy tańczyć.

– Jesteś na tyle lekka, że pewnie nawet nie poczuję, jeśli mnie nadepniesz.

– Nie przesadzaj – odparłam, świadoma szerokości moich bioder, porównywalnej do wymiarów trzydrzwiowej szafy.

– Nie przesadzam – odrzekł, wjechał na parking i stanął tuż obok srebrnego audi – zresztą, dzisiaj się o tym przekonasz – dodał tajemniczo i wysiadł z samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz