– Lepiej załóż Nestorowi smycz, zanim ci ucieknie – zwróciłam się do Angeli, idącej obok mnie ze swoim psem rasy golden retriever.
– Nie ucieknie. On jest grzeczny, prawda? – zwróciła się do psa jak do małego dziecka i pogłaskała go po długim, gęstym futrze.
– Wiesz, nie potrzebuję wizji, żeby widzieć jak startuje do tamtej ladradorki – wskazałam psa na drugim końcu parku; w tym samym momencie Nestor wystrzelił jak z procy i pognał przez trawnik.
– Tylko nie mów „a nie mówiłam” – zabroniła mi, widząc mój szeroki uśmiech. – Nestor! Do nogi!
– Daj mu się zabawić – poradziłam i pogłaskałam drepczącego przy moim boku wielkiego berneńskiego psa pasterskiego. – Niech się nacieszy chwilą.
– Dlaczego ty nie masz takich problemów? – zirytowała się. – Nero słucha cię bez zastrzeżeń, skoczy za tobą nawet w ogień.
– Siła perswazji – zaśmiałam się i nagle stanęłam jak wryta.
Na chwilę część mnie przeniosła się zupełnie gdzieś indziej. Mdłe, beżowe ściany i biały sufit z przestarzałą lampą zastąpiły błękit południowego nieba i zieleń trawy w parku. Na prostym i sprawiającym wrażenie niezbyt wygodnego łóżku siedział zupełnie mi obcy mężczyzna. Wpatrywał się niesamowicie niebieskimi oczami w okno za którym szalała burza i wyłamywał sobie palce, jakby czymś się denerwował. Te oczy wydawały mi się znajome, ale zanim zdążyłam zastanowić się skąd, otworzyły się drzwi. Wyłonił się zza nich nie kto inny, jak ojciec Maksa – Adam Schneider. Ubrany w elegancki garnitur, który nosił codziennie jako szef i właściciel wytwórni płytowej, niezbyt pasował do bardzo skromnego, choć wyraźnie pachnącego czystością pokoju. Wyciągnął rękę w stronę niebieskookiego mężczyzny, a gdy on nie odpowiedział w żaden sposób na ten gest, przysunął plastikowe krzesło do jego łóżka.
– Jak się czujesz? – spytał pan Schneider głosem wyraźnie mówiącym, że chciałby się znaleźć jak najdalej od tego miejsca.
– Zabierz mnie stąd – odparł nieznajomy głosem ochrypłym od dawnego nieużywania. – Nie chcę tu być. Chcę być z nią. Masz jej zdjęcie? – spytał z rozrzewnieniem, odgarniając długie i poskręcane, brązowe włosy z niskiego czoła.
– Tak, mam – odpowiedział ojciec Maksa, sięgnął do kieszeni i podał mu niewielką fotografię, nie udało mi się jednak zobaczyć, czyją. – Proszę. Słyszałem, że dzisiaj na obiad macie rosół. Lubisz rosół, prawda?
– To nie ona – oświadczył jego rozmówca dramatycznym tonem. – Dlaczego nie przyniosłeś mi jej zdjęcia? Obiecałeś! – krzyknął, gwałtownie podnosząc się z łóżka. – Okłamałeś mnie! Oni ci kazali, prawda?!
– Uspokój się – poprosił pan Schneider i położył mu ręce na ramionach. – Spokojnie. Przecież to jest twoja matka, nie pamiętasz jej?
– Nie uspokoję się! – odwrzasnął mężczyzna, jakby nie usłyszał pytania, i zaczął szamotać się w szale po pokoju. – Oszukałeś mnie! Ja chcę jej zdjęcie! Daj mi jej zdjęcie!
Krzyczał tego typu rzeczy dopóki do pokoju nie wbiegli zawołani przez ojca Maksa lekarze albo pielęgniarze, sądząc po kitlach. Wtedy cały obraz się rozmazał i z powrotem stałam w parku przed zmartwioną Angelą. Zdążyłam jeszcze tylko zauważyć, jak jeden z lekarzy wstrzykuje coś nieznajomemu mężczyźnie, a on bardzo szybko się uspokaja. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie to ma się wydarzyć i dlaczego tam znajdzie się pan Schneider. Na pierwsze pytanie prawdopodobnie znałam odpowiedź i była ona dość oczywista, biorąc pod uwagę przebieg zdarzeń – tym miejscem był szpital psychiatryczny.
– Co widziałaś? – spytała zmartwionym głosem Angela.
Opowiedziałam jej moją wizję ze szczegółami. Z każdym słowem wyraz jej twarzy zmieniał się ze zmartwionego w coraz bardziej zaskoczony i pełen niedowierzania. Ja sama nie wierzyłam w to co przed pokazał mi mój umysł, chociaż wiedziałam że to była prawda. Albo raczej, że to stanie się prawdą.
– Kiedy? – spytała moja przyjaciółka po wysłuchaniu mnie.
– Nie wiem dokładnie, ale to będzie w trakcie jakiejś burzy.
– Kim był ten facet?
– Nie mam pojęcia. Szkoda, że nie zauważyłam zdjęcia jakie dał mu tata Maksa, może wtedy bym coś więcej wiedziała.
– Mówiłaś, że to jego matka – odparła Angela, przypinając smycz do obroży Nestora, który w końcu raczył ją posłuchać i do niej wrócił. – Dobry piesek – dodała, klepiąc psa po boku.
– Tak, ale i tak nie wiem kim ona jest, ani co tam robił pan Adam. Zresztą, temu facetowi nie chodziło o to zdjęcie – wyjaśniłam.
– Pewnie dowiesz się tego w kolejnej wizji – stwierdziła, wzruszając ramionami.
– Pewnie tak – mruknęłam pod nosem – Wracajmy już do domu. Zupełnie odeszła mi ochota na spacer.
– Ok. – zgodziła się moja przyjaciółka i skręciła w alejkę będącą skrótem do naszych domów. – Jak chcesz.
Poszłam jej śladem pogrążona w rozmyślaniach. Bardzo rzadko zdarza się, że moje wizje są tak niejasne, jak pojedynczy kadr wyrwany z filmu pełnometrażowego. Zwykle dotyczą jakiejś konkretnej sprawy i są chociaż orientacyjnie umieszczone w czasie, ta natomiast może się zdarzyć podczas każdej burzy, niekoniecznie tej najbliższej. Do tego osoby, które w niej widziałam, oprócz pana Schneidera, były mi zupełnie nieznane, co praktycznie w ogóle się nie zdarza. Zawsze widzę przyszłość związaną tylko z moją rodziną albo z Angelą, pierwszy raz zdarzyło się, że zobaczyłam ojca Maksa.
Do tego zdarzenie przedstawione w wizji… dla mnie kompletnie bez sensu. Nikt nigdy nie wspominał o tym, że ktoś z rodziny Schneiderów przebywa w szpitalu psychiatrycznym, a przecież moi rodzice znają ich od przeszło 18 lat. Z drugiej strony, mało kto uznałby ten fakt za powód do chwalenia się, a Adam Schneider jako właściciel i dyrektor wytwórni płytowej musi dbać o swój wizerunek. Wątpię jednak, czy gdyby powiedział swoim przyjaciołom, że ktoś z jego bliskiej rodziny (innej możliwości nie brałam pod uwagę, ze względu na uderzające podobieństwo jego i mężczyzny z psychiatryka) jest chory, pobiegliby zaraz i poinformowali o tym prasę.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytała zirytowana Angela, machając mi ręką tuż przed nosem.
– Eee… tak, oczywiście, że tak – zawahałam się.
– To co mówiłam? – zapytała, a gdy nie potrafiłam odpowiedzieć kontynuowała swój wywód, którego wcześniej nie słuchałam. – Mówiłam, że ten facet z twojej wizji może być tylko jakimś znajomym pana Adama.
– Niemożliwe – zaprzeczyłam – on go dobrze znał, do tego są do siebie zbyt podobni.
– W jakim sensie podobni? – zainteresowała się Angela, przystając przy bramie do mojego domu.
– Z wyglądu. Szczególnie oczy, intensywnie niebieskie, dokładnie takie jak Maksa.
– Hm… nic z tego nie rozumiem – odparła moja przyjaciółka po chwili.
– Ja też, ale niedługo dowiem się o co w tym chodzi.
– Dona, proszę cię, tylko nie marnuj czasu na zadręczanie się tym – poprosiła, a może raczej mnie ostrzegła, doskonale znając mój charakter.
– Zero myślenia o wizjach. – obiecałam i wolno ruszyłam w stronę drzwi frontowych, po drodze zerkając na Angelę, idącą sąsiednim podjazdem do swojego domu.
Angela i Mateusz są jedynymi osobami, które wiedzą o moim niecodziennym talencie. Tylko im ufałam na tyle, żeby móc im o tym powiedzieć. Bałam się nawet myśleć , co by było, gdyby prawda o moim jasnowidzeniu dostała się w niepowołane ręce. Oczyma wyobraźni widziałam nagłówki gazet niemal krzyczące z półek sklepowych o tej sensacji. Z pewnością zamknęliby mnie w szpitalu dla normalnych inaczej, tak jak mężczyznę z mojej wizji, i oskarżyli o konszachty z diabłem. Podejrzewam też, że mnóstwo ludzi chciałoby się dowiedzieć, kiedy będzie koniec świata. Z góry odpowiadam, że nie mam zielonego pojęcia.
Wizje dotyczą tylko i wyłącznie spraw związanych ze mną i moją najbliższą rodziną oraz z rodziną Angeli. Niekiedy nie potrzebuję nawet wizji, żeby poznać przebieg zdarzeń. Po prostu, tak jakby instynktownie, wyczuwam, co się stanie. Można by to nazwać nadzwyczaj rozwiniętą intuicją. Dzieje się tak na przykład, gdy chcę przewidzieć pogodę lub dowiedzieć się, czy w następny dzień nie będzie jakiejś kartkówki w szkole.
Mój talent, do tej pory nieomylny, nie uprzedza mnie jednak o absolutnie wszystkich zdarzeniach z przyszłości. Gdyby tak było pewnie nie robiłabym nic innego, tylko wciąż oglądała przewijający się przed moimi oczami korowód obrazów. Wiem o najważniejszych sprawach i o tym co sama chciałabym wiedzieć. Zazwyczaj wystarczy, że dobrze się skupię i pomyślę chwilę nad tym co się stanie, aby po chwili się tego dowiedzieć.
– Wróciłam! – zawołałam po wejściu do domu i ruszyłam w stronę schodów.
– Dona, chodź do mnie na chwilę! – usłyszałam głos mojej mamy.
Zawróciłam i powłócząc nogami poszłam w stronę kuchni. Mama stała przy dużym, granitowym blacie i kroiła paprykę w cieniutkie paseczki. Jej gęste, brązowe włosy upięte były w luźny koczek a niektóre pasma opadały w nieładzie na plecy, sięgając aż do wąskiej talii. Figura była jedyną cechą wyglądu, którą odziedziczyłam po mamie, no może jeszcze tendencja do ciągłego czerwienienia się.
– Przyszedł do ciebie list – odparła, wskazując ręką stosik kartek na lodówce.
– Upomnienie z biblioteki? – zdziwiłam się, gdy znalazłam zaadresowaną do mnie przesyłkę. – Przecież oddawałam wszystkie książki jeszcze przed wakacjami.
– Widocznie jednak nie – odparła moja mama, przestając kroić paprykę i wrzucając ją na patelnię. – Tata za chwilę jedzie do sądu, może cię po drodze podwieźć, jeśli wiesz gdzie masz tę książkę…
– Zaraz ją znajdę, poproś go, żeby zaczekał – odparłam i pobiegłam do swojego pokoju.
Takim oto sposobem kilkanaście minut później znalazłam się pod budynkiem biblioteki publicznej. Dzięki mojemu pedantyzmowi szybko znalazłam zagubioną książkę, teraz pozostało mi tylko ją oddać. Oczywiście nie obyło się bez surowej reprymendy ze strony bibliotekarki, ale na szczęście pozwolono mi jeszcze coś wypożyczyć. Czekały mnie prawie całe dwa miesiące wakacji, więc musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, poza spotkaniami z przyjaciółmi i pływaniem w basenie w naszym ogrodzie.
Wybrałam kilka powieści sprawiających wrażenie ciekawych i z niemałym stosem w ramionach ruszyłam w kierunku lady. Skręcałam właśnie w jedną z wielu alejek w dość sporej bibliotece, gdy z impetem wpadłam na kogoś o wiele ode mnie wyższego i bardzo przyjemnie pachnącego. Wszystkie trzymane przeze mnie książki upadły z trzaskiem na podłogę, a ja chwilowo straciłam równowagę. Poczułam rumieńce na twarzy jeszcze zanim spojrzałam w górę i zobaczyłam, kto uratował mnie od niechybnego upadku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz