wtorek, 18 października 2011

Trochę o "Prześcignąć przyszłość"

Pisanie… czym ono dla mnie jest? Spytajcie muzyka, czym jest dla niego dźwięk, co czuje przy każdym pociągnięciu struny czy uderzeniu klawisza. Spytajcie aktora, jak to jest wyjść na scenę i wcielić się w inną postać. Tworzenie jest jak oddychanie. Tak jakby każde słowo było siłą napędową, a każde nowe zdanie terapią, pozwalającą odbić się od doczesności i zostawić rutynę gdzieś daleko za sobą. To niepowtarzalne uczucie, gdy przelewa się na papier swoje myśli, które krystalizują się i kształtują w spójną całość, a niekiedy rozpełzają się, tworząc jeszcze większy chaos, niż ten panujący w głowie. Pisanie jest jak narkotyk. Po napisaniu jednego słowa chce się wciąż pisać i pisać. Dokładnie to zawsze czuję, gdy biorę pióro do ręki i zaczynam pisać, zmieniając puste, białe kartki w jakąś historię.

„Prześcignąć przyszłość” to moja pierwsza, w pełni ukończona powieść. Wcześniej próbowałam już swoich sił w krótkich opowiadaniach, wszystkie jednak w ostateczności lądowały na dnie szuflady, ukryte przed jakimikolwiek spojrzeniami. Pomysł napisania dłuższej formy podsunęła mi jedna z najważniejszych dla mnie osób, czyli moja najlepsza przyjaciółka, umieszczona w dedykacji. Wtedy wszystko się zaczęło. Kształtowanie postaci, wymyślanie ich losów i powiązań między nimi, a także obmyślanie fabuły i wątków, tak, by wszystko ze sobą współgrało. Później zaczęło się pisanie, w szkole, w autobusie, na przystankach – wszędzie, gdzie się dało, byle jak najszybciej skończyć i móc zacząć przepisywanie całości do komputera. Oczywiście nie obyło się bez korekty, dotyczącej nie tylko stylu, ale również fabuły, ponieważ w trakcie przepisywania zmieniło się wiele koncepcji co do losów bohaterów. Pierwotna wersja różni się więc od tej ostatecznej pod tyloma względami, że zdają się to być niemal osobne historie.

Teraz, po dwóch latach od rozpoczęcia pracy nad „Prześcignąć przyszłość”, chciałabym się podzielić moją powieścią z szerszym gronem, niż tylko z moimi przyjaciółmi i znajomymi. Liczę na szczere opinie i życzę przyjemnej lektury. J

ROZDZIAŁ 1

Powieść tę dedykuję Sonii Stasik, która była zapalnikiem, przy tworzeniu fabuły i postaci. To jej Angela zawdzięcza osobowość, Mateusz nieszczęśliwą miłość (do czasu), a ja - niezapomniane chwile.

Powoli zatrzymałam rower i zeskoczyłam z niego, jeszcze zanim zdążył całkowicie zahamować. Oparłam go o najbliższe drzewo, wyjęłam butelkę z wodą i ugasiłam pragnienie po dwóch godzinach nieprzerwanej jazdy. W międzyczasie usłyszałam za plecami hamowanie rowerów moich przyjaciół. Jak zwykle byłam od nich szybsza, chociaż tym razem tylko o niecałą minutę. Ściągnęłam ciaśniej gumkę na moich wysoko upiętych włosach i odwróciłam się na pięcie. Chłopacy już zdążyli porzucić rowery w trawie i poszli w moje ślady, wypijając do dna wodę ze swoich butelek. Angela próbowała postawić swój jednoślad na nóżce, co, biorąc pod uwagę nierówny teren, nie było zbyt dobrym pomy­słem.

– Już nigdy nie dam wam się wyciągnąć tak daleko – marudziła moja przyjaciółka, poddając się w końcu i idąc za naszym przykładem, oparła rower o drzewo. – To czysty masochizm. Siodełko całą drogę wrzynało mi się w…

– Angela, błagam, oszczędź nam tych niewątpliwie uroczych szczegółów – poprosił Mateusz, mój brat, przeczesując palcami swoje czarne, krótkie włosy.

– Dopisuję się do prośby – odparłam, chcąc się z nią trochę podroczyć.

– A ja chętnie sobie posłucham – powiedział Maks, chłopak Angeli, przeciągając się, przez co sprawiał wrażenie jeszcze większego, niż w rzeczywistości; co wcale nie znaczy, że należy do grubych osób, jest typem faceta, którzy są po prostu duzi, jeśli wiecie co mam na myśli.

– O jakże cudownym tyłku panny Angeli możecie sobie pogadać, jak będziecie sami – rzuciłam, zakładając za ucho kosmyk włosów, którym udało się wyswobodzić z uwięzi. – Teraz zajmijcie się lepiej szukaniem miejsca na piknik.

– Ciebie nic nie boli? – zdziwiła się Angela.

– Nie, a dlaczego miałoby mnie coś boleć? – spytałam z uśmiechem. – Z Mateuszem czasami pokonujemy dłuższe trasy.

– Zawsze wiedziałam, że jesteś mutantem – stwierdziła, na co tylko przewróciłam oczami, przyzwyczajona do jej poczucia humoru. – Swoją drogą, masz może lusterko?

– Oczywiście – odpowiedziałam, sięgając do plecaka.

Zanim podałam jej lusterko, zerknęłam przelotnie na własne odbicie. Mój wygląd nie zmienił się ani trochę od czasu, kiedy ostatni raz się widziałam, to jest rano w domu. Teraz ciasno związane gumką, długie do pasa i notorycznie proste, czarne włosy opadały na moje ramiona w całkowitym nieładzie. Duże, zielone oczy, otoczone wachlarzem gęstych rzęs bez śladu tuszu, błyszczały się swoim jakby wewnętrznym światłem. Usta zakrywały białe i niemal idealnie proste zęby, dzięki noszeniu w dzieciństwie aparatu ortodontycznego. No i rumieńce na policzkach – moje odwieczne utrapienie, szczególnie we wstydliwych i konsternujących sytuacjach. Do tego blada, jakby lekko brzoskwiniowa cera, nieco dziwnie wyglądająca w zestawieniu z ciemnymi włosami i zielonymi oczami oraz bardzo kontrastująca z wcześniej wspomnianymi rumieńcami. Widzicie więc, że oprócz tej ostatniej cechy i nieco większego niż u przeciętnej dziewczyny wzrostu, nic nie odróżnia mnie z tłumu. Przynajmniej jeśli chodzi o wygląd; moja psychika to całkiem inna bajka.

– To jak dziewczyny, gdzie rozkładamy obóz? – spytał Maks omiatając spojrzeniem okolicę, na którą składały się drzewa, trawa, gdzieniegdzie jakieś kwiatki, niewielka polana oświetlona słońcem i znowu drzewa.

– Nazywasz obozem koc i trochę jedzenia? – zaśmiałam się, unosząc brwi.

– Brzmi lepiej niż piknik – bronił się z uśmiechem. – To gdzie położyć ten koc?

– W cieniu – odpowiedziałam odruchowo, zważając na moją jasną skórę i tempo, w jakim pod wpływem słońca staje się ona czerwona oraz fakt, że nie miałam przy sobie balsamu do opalania.

– W słońcu – odparła w tym samym momencie Angela, której karnacja, mimo naturalnych blond włosów, była o wiele ciemniejsza od mojej.

– To co robimy? – Mateusz wtrącił się do rozmowy.

– Ja mogę się położyć na trawie – wzruszyłam ramionami i ułożyłam się wygodnie na najrówniejszym terenie, pod największym w okolicy drzewem; nie lubiłam stwarzać niepotrzebnych problemów, zresztą i tak już wcześniej wiedziałam, że tak to się skończy.

– No i po kłopocie – stwierdziła Angela, wyrywając Maksowi koc i rozkładając go w najbardziej nasłonecznionym miejscu w zasięgu wzroku, nie żeby tych miejsc było w okolicy daleko, w końcu byliśmy w środku lasu; ja tymczasem przymknęłam oczy i delektowałam się otaczającym mnie zewsząd zapachem świeżości.

Chyba nadeszła pora na małe wyjaśnienie relacji między naszą czwórką. Zacznę od Angeli, no bo w końcu kobiety mają pierwszeństwo. Przyjaźnimy się od niepamiętnych czasów, a dokładniej od momentu, gdy rodzice Angeli, państwo Marshall, przyjechali z USA do Polski wraz z dwuletnią wówczas córeczką. Wprowadzili się do domu obok mnie i tak zaczęła się nasza znajomość. Nasi rodzice również się zaprzyjaźnili, a mój tata i Michael Marshall prowadzą razem najlepszą w mieście kancelarię adwokacką. Nawet na wakacjach odbierają telefony od swoich bogatych klientów, którzy wpakowali się w kłopoty, takie jak na przykład morderstwo czy poważne pobicie. Zwykle właśnie takimi sprawami się zajmują. Moja mama pracuje razem z nimi, ale ona udziela porad w kwestii spadku czy rozwodu, co jest o wiele nudniejsze niż udowadnianie przed sądem niewinności albo chociażby maksymalne złagodzenie kary oskarżonego o morderstwo.

Wracając do tematu – Angela i ja jesteśmy niemal nierozłączne, z czego dość często stroją sobie żarty Maks i Mateusz. My same nie widzimy nic dziwnego w plotkowaniu i rozmawianiu o trywialnych rzeczach przez dwie, trzy godziny dziennie. W zupełności zgadzam się natomiast z oceną chłopaków, że śmiesznie razem wyglądamy. Angela – niska, smukła blondynka o niebieskich oczach – obok mnie – wysokiej, zielonookiej szatynki o figurze klepsydry. Do tego mamy całkiem odmienne charaktery: mnie można by porównać do spokojnie płynącej przez nizinę rzeki, ją do rwącego, górskiego potoku. Może dlatego tak dobrze się rozumiemy.

Całkiem inna jest historia dotycząca naszej znajomości z Maksem. On i Mateusz znają się od kołyski, i to dosłownie, bo urodzili się tego samego dnia, w tym samym szpitalu, a później, razem ze szczęśliwymi z urodzenia pierwszych synków mamusiami, leżeli w tej samej sali. Oczywiście mamy bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły i po kilku latach utworzyły trio kumpelek wraz z mamą Angeli, Dorotą Marshall, takim to sposobem doprowadzając do przyjaźni swoich dzieci ( i w rezultacie czegoś więcej, w przypadku Angeli i Maksa). Dobra, koniec już tej opowieści rodem z „Mody na sukces”.

Aha, jeszcze tylko jedno. Co do Mateusza, jak już wspomniałam jest on moim bratem. Moim jedynym, niesamowicie do mnie podobnym (poza kilkoma szczegółami i ciemniejszą karnacją), o dwa lata starszym bratem. Mimo że bardzo go kocham, on mnie również, regularnie doprowadzamy naszego niezwykle spokojnego ojca do szewskiej pasji kłótniami, takimi jak czyja to kolej na wyjęcie naczyń ze zmywarki lub wyniesienie śmieci. Poza tymi drobnymi sprzeczkami rozumiemy się bardzo dobrze i wiemy o sobie niemal wszystko, co czyni nas idealnym przykładem relacji bratersko-siostrzanych.

W ogóle stanowimy naprawdę zgraną paczkę i spędzamy ze sobą dużo czasu; teraz będzie go jeszcze więcej ze względu na wakacje. Nasze upragnione wakacje, po męczącym roku w liceum – w pierwszej klasie, w przypadku moim i Angeli, oraz w maturalnej, jeśli chodzi o Maksa i Mateusza. W sumie to prawdziwe wakacje będziemy miały tylko my, jako że chłopacy muszą się szykować do kolejnych egzaminów, tym razem na studia. Jak na razie jednak zupełnie się tym nie przejmowali, w szczególności Maks, który gonił Angelę po całej polanie, strasząc ją żabą. Tak przynajmniej osądziłam po krzykach i piskach mojej przyjaciółki, a żeby to potwierdzić, otworzyłam oczy.

– Zostaw to! – jęknęła, odskakując od niego i prawie przewracając się na trawę. – To jest obrzydliwe!

– Wcale nie – odpowiedział Maks, podchodząc bliżej niej. – Dotknij jej i sama zobacz, może jak ją pocałujesz, to zmieni się w księcia.

– Sam ją pocałuj – powiedziała i znów pisnęła, gdy Maks zbliżył się do niej z wyciągniętą dłonią, na której spokojnie siedziała spora, zielona żaba. – Wolę pocałować Nestora niż chociażby dotknąć tę żabę. Weź ją! – krzyknęła, gdy zwierzak zniecierpliwiony siedzeniem na ręce, skoczył w jej kierunku; gwoli wyjaśnień, Nestor to pies Angeli, wielki, włochaty golden retriever.

– Już sobie poszła, księżniczko – odparł Maks, wycierając dłoń o swoje dżinsy – ale jak chcesz, możesz pocałować mnie – dodał, zanim pociągnął ją za rękę poza zasięg naszego wzroku.

– Jak zwykle to samo – mruknął Mat, siadając ciężko obok mnie. – Nie wkurza cię to?

– Nie – odpowiedziałam, znów przymykając oczy. – Pewnie też byśmy zachowywali się tak jak oni, gdybyśmy kogoś mieli.

– Ale nie mamy – odparł, kładąc się na trawie – i nie przewiduję żadnych zmian w tej kwestii w najbliższym czasie.

– Sądzę, że podobasz się Adze – powiedziałam, mając na myśli jego koleżankę z klubu tańca. – Jakbyś ją zaprosił na randkę, pewnie by się zgodziła.

– Naprawdę? – spytał bez większego entuzjazmu. – Zastanowię się, chociaż nie potrzebuję teraz dodatkowego cienia.

– Dodatkowego cienia? – zdziwiłam się, nie mogąc sobie przypomnieć, o co może mu chodzić.

– Zapomniałaś już jak to było, kiedy chodziłem z Klaudią? – zapytał, rysując w powietrzu znak cudzysłowu przy słowie „chodziłem”. – Przyczepiła się do mnie jak rzep psiego ogona. Mało brakowała, a do łazienki by ze mną chodziła – dodał ironicznie i z niewielkim rozgoryczeniem.

– No tak – mruknęłam, przypominając sobie drobną brunetkę z klasy Mateusza, niezmiennie wiszącą na jego ramieniu w czasie przerw, przynajmniej dopóki z nią nie zerwał (wtedy ograniczała się tylko do jadowitych spojrzeń, rzucanych w jego stronę).

– Skoro już zeszliśmy na ten beznadziejny temat – powiedział ponurym głosem – Kuba kazał mi się zapytać, czy się z nim nie umówisz.

– Znowu? – jęknęłam zbolałym tonem. – Oczywiście uprzedziłeś go, że nie ma na co liczyć?

– Jasne, że tak – uśmiechnął się przelotnie, po czym mrugnął do mnie i wrócił do wylegiwania się na trawie.

Razem z Angelą, a do czerwca tego roku także z Maksem i Mateuszem, chodzę do tej samej szkoły, czyli do prywatnego liceum, bardzo przypominającego szkoły średnie w Ameryce. Mamy nawet drużynę czirliderek, do której, ku mojej wielkiej rozpaczy i zgryzocie, należę razem z Angelą, na szczęście to ona pełni rolę kapitanki drużyny, ja jestem tylko jej zastępczynią. W społeczności mojej szkoły bycie czirliderką nie wiąże się jednak tylko z chodzeniem na mecze, żeby odtańczyć w złoto-błękitnych strojach (barwy naszej drużyny koszykówki) wyuczony na treningach i okupiony litrami potu układ, ale także z automatyczną przynależnością do śmietanki towarzyskiej. Należenie do szkolnej elity zobowiązuje z kolei do umawiania się na randki z którymś z jej członków, czyli oczywiście z jakimś sportowcem (na przykład z wspomnianym przez Mateusza Kubą, który ma zdecydowanie więcej mięśni niż zwojów mózgowych). Kontynuując  ten łańcuszek, randka z jednym z koszykarzy w naszej szkole równa się słuchaniu o sporcie przez całe spotkanie, co jest związane z powstrzymywaniem ziewania przez cały ten czas.

Nic więc dziwnego, że do tej pory jeszcze nie znalazłam nikogo, z kim chciałabym być tak naprawdę, a nie przez jakiś niepisany, szkolny kodeks.  Angeli się poszczęściło, bo z Maksem stworzyła naprawdę idealną parę: ona – kapitanka czirliderek, on – do niedawna rozgrywający w szkolnej drużynie koszykówki. Możecie sobie wyobrazić, jak razem wyglądają – filigranowa blondynka i brązowowłosy sportowiec, w skrócie cud, miód, malina. Za kilka lat pewnie wezmą huczny ślub, kupią piękny, biały domek z basenem w ogrodzie i sprawią sobie gromadkę cudownych, niebieskookich dzieci. Ja i Mateusz tymczasem nadal pozostaniemy na etapie poszukiwań.

Prawdopodobnie jednak mój braciszek w końcu przełamie się i zaprosi do kina wcześniej wspomnianą przeze mnie Agnieszkę lub inną tancerkę z jego klubu tańca „Dance forever”. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale mój brat jest naprawdę znakomitym tancerzem i razem z Angelą, która jest jego partnerką, zdobywa zwykle pierwsze miejsca na turniejach, zarówno w tańcach standardowych jak i latynoamerykańskich. Jak na razie udało im się dotrzeć do klasy C, ale ciągle mi powtarzają, że już niedługo zmienią ją na B. Chyba, że wcześniej wykończą się treningami, co, biorąc pod uwagę ich ilość, jest całkiem prawdopodobne.

– To umówisz się z Agnieszką? – spytałam po dłuższej chwili milczenia, opierając się na łokciu i patrząc na niego badawczo.

– Nie wiem – mruknął, po czym odwrócił się tyłem do mnie – daj mi spokój.

– Nie dam – odparłam, ciągnąc go za ramię, żeby znów odwrócił się przodem do mnie – bo dobrze cię znam i wiem, że nie pasuje ci bycie samemu. Powinieneś…

– A dlaczego ty się z kimś nie umówisz? – przerwał mi zirytowany. – Ciągle tylko mówisz mi, co powinienem robić, a sama nie masz faceta.

– Bo nie chcę – odpowiedziałam, wpatrując się w nisko zawieszony baldachim liści nad moją głową, skutecznie odcinający dopływ promieni słonecznych do miejsca, w którym leżałam – chłopak jest mi teraz potrzebny jak piąte koło u wozu.

– Tylko jak przebijesz jedną oponę, to zapasowe koło może ci się przydać – powiedział, po czym wstał i otrzepał się z liści.

– Uważaj, co robisz – oburzyłam się, gdy spadło na mnie sporo małych gałązek i suchej trawy – poza tym, wiesz dobrze, że nie wierzę w miłość. Według mnie to tylko iluzja, wymysł naszego umysłu, mający osłodzić nam życie.

– Kiedyś zmienisz zdanie, siostrzyczko – powiedział, podając mi rękę i podciągając mnie do góry. – Spójrz chociażby na naszych rodziców.

– Wyjątek potwierdza regułę – rzuciłam, a mój brat już zaczął się szykować do odpowiedzi, gdy z gęstwiny drzew niespodziewanie wyłoniła się Angela.

– Wracamy już? – spytała.

­– Tak – odpowiedziałam krótko, szczęśliwa, że uratowała mnie przed kolejnym wywodem Mateusza.

– To fajnie – odparła sarkastycznie, poprawiając swoje nieco wymiętoszone ubranie i związując włosy w koka. – A co z jedzeniem?

– Zjemy po drodze – zadecydowałam.

Nadal uśmiechnięta, czego nie można już było powiedzieć o Angeli, która na zapas masowała swoje pośladki, wsiadłam na rower i ruszyłam, gdy tylko pozostali byli gotowi do drogi. Powiew orzeźwiającego wiatru, przynajmniej w stosunku do temperatury powietrza wynoszącej około 30oC, jeszcze bardziej polepszył mi humor i całkowicie usunął z mojej głowy natrętny obraz, będący tworem mojej wyobraźni i ukazujący mnie, jako starą pannę. Prędkość, rosnąca w miarę zjeżdżania ze sporego wzniesienia, też miała w tym swój udział. Czułam się cudownie, mknąc tak wąską dróżką z wieloma wybojami, które musiałam wymijać, lawirując między nimi slalomem. Tak mogłoby wyglądać całe moje życie – bez wpadania w dziury, wjeżdżania na kamienie. Pomarzyć sobie można.

ROZDZIAŁ 2

– A teraz, jak naprawdę powinna wyglądać rumba, pokażą nam pary z numerami pierwszym, trzecim, piątym, siódmym, dziewiątym i czternastym – zapowiedziała przesadnie entuzjastycznym głosem kobieta o mysich włosach i w tandetnym, zielonym kostiumie, a z głośników popłynęła muzyka z filmu „Dirty dancing”.

Spojrzałam na Angelę i Mateusza, wybiegających wraz z pozostałymi parami zza kulis, po czym przeciągle ziewnęłam. Zastanawiałam się, ile jeszcze może potrwać ten turniej i czy popełnię straszne faux pas, kiedy po prostu wstanę i wyjdę. Nie chodziło o to, że nie obchodził mnie mój brat i przyjaciółka, jednak widziałam ten ich taniec tyle razy, że poznałam go już niemal na pamięć. Zerknęłam na siedzącego koło mnie Maksa i szturchnęłam go w ramię, gdy zauważyłam, że uciął sobie drzemkę.

– Angela z Matem tańczą – poinformowałam go, gdy spojrzał na mnie z rozkojarzeniem w swoich intensywnie niebieskich oczach.

– I dlatego musiałaś mnie budzić? – mruknął, ale przeniósł wzrok na swoją dziewczynę, tańczącą taniec miłości z jego najlepszym kumplem.

Wzruszyłam ramionami i bez większego zainteresowania zaczęłam rozglądać się po całej sali. Zgromadziło się dość wiele ludzi, choć w większości były to pewnie rodziny albo znajomi tancerzy. Stali lub siedzieli w drobnych grupkach i oklaskiwali poszczególnie wyczytywane pary    ; z zadowoleniem stwierdziłam, że największy aplauz otrzymali mój brat i Angela, którzy właśnie tańczyli jakąś piekielnie trudną serię kroków.

Moją uwagę przykuł chłopak, a w zasadzie to już mężczyzna, stojący blisko parkietu obok niskiej tancerki w krwistoczerwonej sukni. To, że nie był tancerzem można było stwierdzić na pierwszy rzut oka – nie miał numerku przyczepionego na plecach, do tego był zdecydowanie nieodpowiednio zbudowany: za wysoki (miał prawdopodobnie  ze dwa metry) i zbyt szeroki w ramionach. Pewnie nie wypada gapić się, tak jak ja, na obcego faceta, ale na swoją obronę mogę przywołać fakt, że jego bicepsy wyglądały niesamowicie pod cienkim materiałem granatowej koszulki. Zaciekawiło mnie, czy pod tą koszulką kryją się również wyrzeźbione na podobieństwo sześciopaku mięśnie brzucha; aż miałam ochotę podejść do niego i to sprawdzić.

Stop! Co się ze mną działo? Napawałam się widokiem obcego, ciemnowłosego i diabelnie przystojnego faceta, który nie wie nawet o moim istnieniu. W dodatku, sądząc po krótkim uścisku, który właśnie wymienił z dziewczyną w czerwonej sukience, był już zajęty. Zresztą nawet, jakby nie był, to z jakiej racji miałby się mną zainteresować? Pewnie jest już po dwudziestce, podczas gdy ja nie mam nawet osiemnastu lat. Myśl, a raczej marzenie, że mógłby się ze mną umówić, było więc kompletnie pozbawione sensu. Tym bardziej, że nie znałam jego imienia, nazwiska czy charakteru.

Być może zalicza się do grupy wymuskanych mięśniaków, myślących przeważnie tylko o tym, jaki koktajl proteinowy zaserwować sobie wieczorem lub gdzie iść na imprezę i jaką dziewczynę będzie mógł zbajerować na swoje ciało atlety. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce i że kieruję się stereotypami, jakimi nasiąknęłam w szkole. Może ten facet po prostu dba o swoje zdrowie? Może wcale nie marzy o dostaniu się na olimpiadę w podnoszeniu ciężarów? Ja w końcu jestem wegetarianką, a wcale nie wariuję na punkcie ekologii i nie należę do Greenpeace. Nie powinnam oceniać ludzi po pozorach...

– Dona, co z tobą? – głos Mateusza przerwał moje rozmyślania. – Zasnęłaś?

– C-co? Nie… – odpowiedziałam nieco rozkojarzona, niechętnie przenosząc na niego wzrok. – Patrzyłam jak tańczycie.

– Skończyliśmy już chwilę temu – odparł z uśmiechem. – W co się tak wpatrywałaś jak w obrazek? Albo raczej w kogo?

– W nikogo – zaprzeczyłam lekko speszona, że ktoś mnie na tym przyłapał.

Mimowolnie spojrzałam w kierunku obiektu moich wcześniejszych obserwacji, a Mateusz podążył za moim wzrokiem. W tym samym momencie, jakby kierowany jakąś siłą wyższą, ów obiekt odwrócił głowę i spojrzał prosto na mnie. Z tak daleka nie byłam w stanie dokładnie określić koloru jego oczu, zauważyłam jednak, że były bardzo ciemnie. Uśmiechnął się do mnie, a później, ku mojemu bezgranicznemu zdziwieniu, puścił mi perskie oko. Poczułam rumieniec szybko rozprzestrzeniający się na mojej twarzy i w myślach zaczęłam przeklinać geny mamy, odpowiedzialne za tę cechę.

– Czy to tylko moja wyobraźnia, czy tamten facet naprawdę przed chwilą do ciebie mrugnął? – spytał mój brat, gdy ciemnowłosy i ciemnooki chłopak odwrócił od nas wzrok.

– To było pewnie dla kogoś w wyższych rzędach – odparłam szybko; miałam wrażenie, że twarz za chwile stanie mi w płomieniach.

– Jasne – powiedział sceptycznie, przyglądając mi się uważnie.

– Mateusz! – krzyknęła zrozpaczonym głosem Angela. – Patrz! – uniosła w górę swoje buty do tańca, z których jeden miał złamany obcas – Co ja teraz zrobię!? Za chwilę tańczymy! Nikt nie zdąży mi dowieźć drugich butów! Powinnam to przewidzieć, już od jakiegoś czasu z tym obcasem było coś nie tak, mogłam wziąć przecież te nowe, beżowe sandałki.

– Są w samochodzie w bagażniku – odparłam spokojnie, biorąc kluczyki od Maksa – zaraz je przyniosę.

– Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – spytała, choć tak naprawdę, wiedziała, że mówię serio; odgrywała po prostu swoją rolę. – Kocham cię! – zadeklarowała piskliwie, rzucając mi się w ramiona. – Jesteś cudowna! Bez ciebie nie mielibyśmy szansy na finałowy etap!

– Lepiej już pójdę, żebyś zdążyła je założyć – odparłam, z ulgą wyswobadzając się z jej uścisku; nie żeby w jakiś sposób było to nieprzyjemne, po prostu zwykle unikam kontaktów cielesnych z ludźmi.

Angela posłała mi jeszcze jeden olśniewający uśmiech pełen wdzięczności zanim w podskokach podbiegła do Maksa. Falbaniasty tył jej różowej sukienki niemal dotknął podłogi, gdy usiadła swojemu chłopakowi na kolanach, jej przód natomiast nadal pozostał długości miniówki. Nie można było nie zauważyć, jak uroczo razem wyglądają, ale o tym już zdaje się wcześniej wspominałam.

Włożyłam kluczyki od srebrnego audi Maksa do kieszeni i ruszyłam w stronę wyjścia. Na zewnątrz panował jeszcze większy upał i duchota niż w środku sali, chciałam więc jak najszybciej wziąć buty Angeli i wrócić. Pewnie udałoby mi się to bez problemu, gdyby w czarnym lexusie nie siedział facet, któremu przyglądałam się zaledwie kilka minut wcześniej. Zupełnie się tego nie spodziewałam, a nie jestem do tego przyzwyczajona – zwykle wiem o większości rzeczy, które mają się zdarzyć, ale o tym później.

Czując, że się czerwienię, postanowiłam możliwie jak najbardziej niezauważalnie wziąć co trzeba i zwiać z powrotem. Pech chciał, że akurat gdy nurkowałam w głąb bagażnika, usłyszałam odgłos otwierania, a po chwili zamykania drzwi od samochodu. Udawałam, że nie mogę znaleźć butów w bagażniku i tak chciałam przeczekać, aż on oddali się na bezpieczną odległość. Może to nie był najlepszy pomysł, ze względu na to, że wypinałam mój spory tyłek (jedna z wątpliwych zalet posiadania figury klepsydry) zakryty tylko krótkimi, dżinsowymi spodenkami, ale zdecydowanie wolałam to niż bezpośrednią konfrontację.

– Cześć – odezwał się ktoś za mną, bardzo głębokim i ciepłym głosem, a ja natychmiast się wyprostowałam, co okazało się niezbyt dobrym posunięciem.

– Au – jęknęłam, gdy uderzyłam się głową w otwarte drzwi bagażnika. – Eee… cześć – wydukałam, odwracając się.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Nic ci się nie stało? – spytał, jakby naprawdę go to obchodziło.

– Wszystko w porządku – odparłam z zażenowaniem, choć byłam święcie przekonana, że nie wydobędę z siebie ani jednego dźwięku.

Okazało się, że ten facet, kimkolwiek był, wyglądał o wiele lepiej w świetle słonecznym. Jego oliwkowa skóra była ciemniejsza od mojej (nie żeby to było jakieś wielkie osiągnięcie, ponieważ jestem blada jak ściana), choć nie wyglądała na zbyt opaloną – widocznie posiadał ciemną karnację. Zauważyłam też, że miał ciemnobrązowe oczy, których tęczówki przypominały rozpuszczoną, gorzką czekoladę. W ogóle miał w sobie coś z Latynosa, coś, co nadawało mu niesamowicie seksowny wygląd. Czułam, że sama za chwilę się rozpuszczę przez ten jego wzrok.

– To dobrze – odpowiedział jakby z ulgą, chociaż co go obchodzi to, czy nic mi nie jest – jestem Krzysztof – przedstawił się, wyciągając do mnie rękę.

– Aldona – wyjąkałam, ściskając jego dłoń, o wiele większą i ciemniejszą od mojej; kiedy ją uścisnęłam, przez moje ciało przeleciał dziwny, choć przyjemny dreszcz.

– Miło mi – odpowiedział uśmiechając się, po czym skinął głową na trzymane przeze mnie buty i zapytał – tańczysz?

– Ja? Nie, nie umiem – mimo niezręczności tej sytuacji (przynajmniej z mojej strony), zaśmiałam się na samą myśl o mnie jako tancerce – to dla mojej przyjaciółki, złamała sobie obcas, a z chwile ma jeszcze tańczyć sambę razem z moim bratem, żeby móc dostać się do kolejnego etapu i jak jej ich nie przyniosę, to nie zdąży ich założyć.

– Szybko mówisz – stwierdził, kiedy skończyłam moją nieskładną paplaninę – mi by się język zaplątał.

– Hm… dzięki – wydukałam, rumieniąc się i  zastanawiając się, czy to świat stanął na głowie, czy to wszystko jest zwidami, wywołanymi moim uderzeniem w drzwi bagażnika – ja już naprawdę muszę iść, inaczej Angela nie zdąży zmienić butów.

­– Dobrze – odpowiedział z uśmiechem; nie ruszył się z miejsca, najwyraźniej czekając, aż ja zrobię to pierwsza.

W końcu przemogłam się i zmusiłam moje ciało do pierwszego kroku, a później nawet do jeszcze kilku następnych. Nie wiedziałam, dlaczego, ale jakoś nie miałam ochoty oddalać się od Krzysztofa. Było mi trochę głupio, że na początku wzięłam go za zadufanego w sobie mięśniaka, bo wcale nie sprawiał takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie – wydawał się być miły i sympatyczny, do tego najwyraźniej nie miał pretensji, że wpatrywałam się w niego jak wół w malowane wrota. No i nie przerwał mojego nieskładnego monologu, mimo że prawdopodobnie nic z niego nie zrozumiał. Postanowiłam poważnie popracować nad pozbyciem się uprzedzeń.

– Aldona! – zawołał, gdy byłam już prawie w połowie drogi do wejścia na salę. – Chyba o czymś zapomniałaś! – dodał, gdy już się odwróciłam, z uśmiechem wskazując na otwarty bagażnik audi z kluczykami w zamku.

Przeklęłam cicho i, czując się, jakby twarz miała mi za chwile stanąć w płomieniach, zawróciłam, powłócząc nogami. Oczywiście, musiałam popisać się koncertową głupotą przed chłopakiem, który zaczynał mi się podobać i który, być może, był mną zainteresowany, sądząc po tym, że do mnie zagadał. W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że moja specyficzna przypadłość w ogóle nie dała o sobie znaku życia; byłam jednak za bardzo zażenowana, żeby zaprzątać sobie tym dłużej głowę.

Zanim dowlokłam się z powrotem do samochodu, Krzysztof zdążył już zamknąć bagażnik i wyciągnąć do mnie rękę z kluczykiem. Przez moje palce, gdy przez przypadek musnęłam jego dłoń, znów przebiegł jakiś prąd.

– Dzięki – wydukałam do swoich stóp, ponieważ byłam zbyt zmieszana, by spojrzeć mu w oczy – hm… muszę iść, oni zaraz tańczą.

­– Nie ma sprawy.

Przeklinając się w myślach za swoją głupotę, ruszyłam po raz kolejny ku drzwiom, a Krzysztof, co zauważyłam kątem oka, poszedł za mną. Czułam się tak zażenowana całą tą sytuacją, że miałam ochotę zagrzebać się głęboko pod beton, po którym właśnie szłam jak na ścięcie.

– Do zobaczenia – rzucił Krzysztof po tym, jak weszliśmy do sali – mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Ja też – mruknęłam, na co tylko mrugnął do mnie tym swoim ciemnobrązowym okiem i odszedł sprężystym krokiem w miejsce, gdzie stała wcześniej wspomniana tancerka w czerwonej sukience.

Prezenterka właśnie zapowiadała taniec Angeli i Mateusza, więc biegiem pognałam w ich kierunku. Moja przyjaciółka stała bosa przy parkiecie z naburmuszoną i rozzłoszczoną miną, a mój brat próbował ją uspokoić, bo podskakiwała nerwowo.

– Nareszcie – warknęła niezbyt uprzejmie, po czym wyrwała mi buty z ręki i szybko je założyła, podtrzymując się ramienia Mateusza – już myślałam, że zgubiłaś się po drodze albo ktoś cię porwał.

– Bez obaw – odparłam odgarniając włosy z czoła – ja zawsze dam sobie radę.

– Tak, jasne – powiedział nieco ironicznie mój brat i posłał mi podejrzliwe spojrzenie, co świadczyło o tym, że widział z kim weszłam do środka.

Z przerażeniem pomyślałam, że w domu czeka mnie niemałe przesłuchanie. Dobrze chociaż, że Angela była zbyt zajęta rozpaczaniem nad swoimi butami, żeby zwrócić uwagę na cokolwiek, co działo się wokół niej. Niedobrze, że Mateusz prawdopodobnie jej o wszystkim opowie, a ona potrafi ze mnie wycisnąć praktycznie wszystko, jeśli ma taką ochotę.

Zabrzmiały pierwsze takty jakiejś latynoskiej melodii, więc Angela i mój brat pognali na parkiet, a ja wróciłam na swoje miejsce na trybunach. Maks wpatrywał się w drugi koniec sali niewidzącym wzrokiem, więc zadzwoniłam mu przed twarzą kluczami, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Zdezorientowany zamrugał kilka razy oczami, mruknął „dzięki” i po schowaniu kluczyków do kieszeni powrócił do dawnego stanu otępienia. Nie zasypywał mnie żadnymi pytaniami, dlatego wiedziałam, że nie widział z kim wracam z parkingu.

Usiadłam obok niego i rozejrzałam się wokół, nigdzie jednak nie zauważyłam Krzysztofa. Pewnie wyszedł, kiedy rozmawiałam z Mateuszem i Angelą. Nadal czułam się strasznie zażenowana w związku z tym, co się stało, a raczej, co zrobiłam na parkingu, dlatego ucieszyłam się, że go nie ma. Z drugiej strony bardzo chciałam go zobaczyć i móc usłyszeć jego głos oraz sprawdzić, czy mięśnie jego ramion faktycznie są tak twarde, na jakie wyglądają. Mogłam się założyć, że są nawet jeszcze twardsze.

Zastanawiałam się, dlaczego Krzysztof tak na mnie działał. Może  i wydawał się sympatyczny i był nieziemsko przystojny, ale w gruncie rzeczy nie wiedziałam o nic, z wyjątkiem tego, jak ma na imię. Nie należę do dziewczyn, które zakochują się w kimś tylko dlatego, że dobrze wygląda, w ogóle się w nikim nie zakochuje, jako że nie wierzę w miłość. W gruncie rzeczy, do tej pory w ogóle nie zwracałam uwagi na chłopaków, chyba że razem z Angelą oceniałyśmy ich, jak spacerowali po centrum handlowym z minami cierpiętników. Nie znaczy to oczywiście, że zakochałam się w Krzysztofie, o nie. Co najwyżej mi się spodobał. Nic więcej. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, takie coś zdarza się tylko w bajkach. Nigdy w prawdziwym życiu, z pewnością nie w moim.