wtorek, 18 października 2011

ROZDZIAŁ 20

Łodzią kołysały coraz to potężniejsze fale, a odgłosy burzy wciąż narastały. Przez te dźwięki przebił się głos kolejnych kroków. Po chwili blade światło, wpadające przez otwór w suficie, zostało zasłonięte czyimś ciałem. Wokół postaci utworzyła się jakby świetlista aura, widziałam więc tylko jej kontury. Po posturze  poznałam, że był to mężczyzna, jego muskulatura pozostawiała jednak wiele do życzenia, nie miałam więc wątpliwości, że Krzysztof wygrałby walkę wręcz, gdyby do niej doszło.

– Nie wiem, kim jesteś – rozległ się głos, który wydawał mi się zaskakująco znajomy – ale dobrze ci radzę, wyjdź stamtąd, inaczej sam cię wyciągnę.

                Spojrzałam na Krzysztofa, nie zauważyłam jednak wyrazu jego twarzy. Nagle moją uwagę przykuł jakiś ruch w górze, ale zanim zdążyłam tam spojrzeć, usłyszałam ogłuszający huk wystrzału i zaraz po nim metaliczny trzask. Wrzasnęłam przerażona i złapałam Krzysztofa za rękę.

                On ma broń, tłukło mi się po głowie, ma broń i z pewnością nie zawaha się jej ponownie użyć. Boże, jaka byłam głupia ładując się na ten statek. Do tego przyprowadziłam ze sobą Krzysztofa, co było absolutnie niedopuszczalne. W końcu sama powinnam naprawiać własne błędy i ponosić konsekwencje.

– Liczę do dziesięciu – rozległ się nieco przytłumiony głos mężczyzny, zapewne przez to, że jeszcze nie odzyskałam w pełni słuchu po wystrzale – jak nie wyjdziesz, będę strzelał, dopóki nie trafię.

– A jak zranisz Angelę? – spytał Krzysztof.

– Kim jesteś? Jest was dwóch? – zdziwił się napastnik, zapewne dochodząc do wniosku, że piskliwy wrzask i głęboki głos nie mogły wydobyć się z ust tej samej osoby.

– Tak – odparłam, starając się usilnie, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej pewnie.

– Dobrze, więc ty wyjdziesz pierwsza, a ten twój chłopak za tobą i wyniesie stamtąd moją dziewczynę – rozkazał, wymachując nad swoją głową pistoletem.

                Niespodziewanie poczułam dotyk warg Krzysztofa przy moim uchu i przez chwilę zdziwiłam się, że akurat w tym momencie ma ochotę na tego typu rzeczy. Po chwili przekonałam się, że mu nie chodziło o żaden rodzaj pieszczot.

– Jak tylko nadarzy się okazja, próbuj uciekać – wyszeptał ledwie słyszalnie – ja postaram się go powstrzymać, żeby udało ci się znaleźć w bezpiecznej odległości.

– A co z tobą i Angelą?

– Dam sobie radę. On jest nienormalny, ale nie sądzę, żeby chciał ją zabić.

– Dlaczego…?

– Bo… – zaczął, lecz przerwał mu zirytowany głos.

– Ja nie mam zamiaru czekać na was wieki, pospieszcie się!

                Ostrożnie ruszyłam do przodu, uprzednio wkładając latarkę do kieszeni moich szortów. Stwierdziłam, że może mi się przydać i nie zaszkodzi mieć w zanadrzu jakiegoś narzędzia, chociaż plastikowa latarka nie miała szans z metalowym pistoletem. Stanęłam pod otworem i spojrzałam w górę, zastanawiając się, jak dostać się z powrotem na pokład. Na twarz kapały mi krople deszczu, który zdawał się chwilowo osłabnąć. Porywacz zniknął, po chwili jednak wrócił i wstawił w dziurę drewnianą, spróchniałą drabinkę.

                Weszłam po niej, lecz zanim zdążyłam stanąć na ostatnim szczeblu, zostałam brutalnie wyciągnięta i pchnięta na bok. Upadłam na mokrą podłogę i poczułam, jak coś kaleczy mi łydkę. Spojrzałam na nogę i zobaczyłam zardzewiały harpun, leżący obok niej. Super, zakażenie murowane. Jeśli oczywiście uda mi się przeżyć.

                Spojrzałam w stronę zejścia pod pokład i ujrzałam wyłaniającego się z dziury Krzysztofa, trzymającego jedną ręką bezwładną Angelę. Porywacz zatrzasnął klapę, po czym niemal wyszarpnął mu dziewczynę z ramion i położył na czymś, co w ostateczności można by nazwać bardzo prymitywną ławką. W tym czasie Krzysztof podszedł do mnie i pomógł mi wstać.

                Uniosłam wzrok i zobaczyłam lufę pistoletu, wycelowaną prosto w moją pierś. Zastanawiałam się, czy zamierza po prostu nas zabić i wrzucić do morza, czy może spróbuje zatuszować morderstwo, zakopując nasze ciała gdzieś na odludziu. Myśląc o tym, spojrzałam na jego twarz i zaczerpnęłam głośno duży haust powietrza.

                Znałam tego człowieka, widziałam go już kilkakrotnie, zarówno w wizjach jak i w rzeczywistości. To na niego wpadłam w drodze na plażę. To jego oczy, jego twarz widziałam w mojej wizji i w snach. On też był mężczyzną, którego w szpitalu psychiatrycznym odwiedził ojciec Maksa.

                 Nie mogłam uwierzyć we własną głupotę. Dlaczego skojarzyłam te wszystkie fakty tak późno? Przecież to wszystko było tak oczywiste, wszystkie elementy pasowały do siebie jak fragmenty najprostszej układanki dla dzieci. Wystarczyło tylko pomyśleć…

– Dlaczego to robisz? – spytałam łamiącym się głosem. – Dlaczego ona? Dlaczego porwałeś dziewczynę swojego brata?! – wykrzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie, gdy spojrzałam na bezwładne ciało przyjaciółki.

                Nie miałam pewności, że ten mężczyzna jest spokrewniony z Maksem, jednak podobieństwo między nimi było naprawdę uderzające. Do tego odwiedziny Adama Schneidera w psychiatryku…

– Skąd wiesz? – spytał, podchodząc do mnie tak blisko, że pistolet niemal dotykał mojej skóry.

– Widziałam, jak ojciec Maksa odwiedza cię w szpitalu – odparłam, szczękając zębami zarówno z zimna jak i przerażenia – reszty się domyśliłam.

– On na nią nie zasłużył! – wykrzyknął mi prosto w twarz, więc w szarym świetle mogłam podziwiać jego żółte zęby. – Ona powinna być ze mną!

– A ty uważasz, że na nią zasłużyłeś? – spytał Krzysztof. – Naprawdę sądzisz, że jesteś dla niej lepszy?

– Ja ją kocham, rozumiesz! – krzyknął i przyłożył mu pistolet do głowy, a ja korzystając z jego nieuwagi wyciągnęłam z kieszeni latarkę.

– I dlatego nafaszerowałeś ją psychotropami? Chcesz ją zabić?

                To nie było dobre posunięcie ze strony Krzysztofa, tym bardziej, że jego głowa była na trasie pocisku, w przypadku ewentualnego wystrzału. Nie chciałam do tego dopuścić, włączyłam więc latarkę i skierowałam strumień światła prosto w oczy napastnika. Krzysztof natychmiast się pochylił i chwycił jego rękę, starając się wyszarpnąć mu pistolet.

– Biegnij! – wrzasnął na mnie, a ja natychmiast go posłuchałam.

                Zanim jednak zdążyłam dobiec do krawędzi łodzi, która kołysała się już nieco słabiej, usłyszałam głuche uderzenie i cichy jęk, a potem głowę przeszył mi piorunujący ból. Brat Maksa chwycił mnie za włosy i pociągnął do tyłu.

                Przewróciłam się i zobaczyłam leżącego blisko mnie Krzysztofa z zakrwawionym czołem. Przeraziłam się, tym bardziej, że się nie poruszał i miał zamknięte oczy. Nie miałam jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ zostałam brutalnie podniesiona do góry. Mężczyzna znów złapał mnie za włosy i przyciągnął blisko siebie tak, że plecami opierałam się o jego klatkę piersiową.

– To nie było mądre posunięcie – powiedział mi do ucha, a ja wzdrygnęłam się, słysząc jego głos tak blisko – ani próba ucieczki, ani w ogóle przyjście tutaj. Zastanawia mnie tylko, skąd wiedzieliście, że ona tu jest?

– Dlaczego… – zaczęłam, ale natychmiast mi przerwał.

– To ja zadaję pytania, bo, jeśli jeszcze nie zauważyłaś, jestem w uprzywilejowanej pozycji – rzekł, a ja poczułam zimną stal przy szyi. – Odpowiedz! – rozkazał.

– Ja… ja się domyśliłam – odpowiedziałam, czując łzy spływające po moich i tak już mokrych od deszczu policzkach.

– No to domyślna jesteś.

– Mam nadzwyczaj rozwiniętą intuicję – odparłam cicho w momencie, kiedy niebo po raz kolejny pojaśniało od pioruna.

– I nie przewidziałaś, co cię tu czeka? – zadrwił ze mnie, ciągnąc mnie za włosy – nie pomyślałaś, że jak cię tu zastanę, to cię zabiję?

– Ja… – zaczęłam i rozpłakałam się na dobre – proszę… puść mnie… błagam – wyłkałam, kiedy przerażenie sięgnęło zenitu i mnie przerosło.

– A ty polecisz na policję i wszystko im opowiesz? – spytał, wyraźnie kpiąc ze mnie. – Nie jestem idiotą, za dużo wiesz – dodał i rzucił mną o podłogę.

                Przeleciałam kilka metrów i zatrzymałam się przy barierce. Krzysztof, ku mojej wielkiej uldze, zaczynał wstawać. Nie wiem, czy brat Maksa to zauważył, ponieważ wpatrywał się we mnie z jakimś chorym błyskiem w oku i wyraźnie szykował się do naciśnięcia na spust.

– Wiesz, mógłbym cię nawet polubić, jesteś bardzo spostrzegawcza i bystra, trochę szkoda będzie mi cię zabijać. No cóż – westchnął – ale co zrobić – dodał spokojnym, wręcz beztroskim głosem z twarzą wyraźnie mówiącą, że nie ma najmniejszego nawet zamiaru odpuścić.

– Nie rób tego, proszę… – powiedziałam na tyle głośno, by usłyszał to w nieustającym szumie wiatru i fal.

                On jednak posłał mi tylko jeszcze bardziej drwiący uśmiech i odbezpieczył pistolet. Nie chciałam widzieć jego twarzy ani lecącego w moją stronę pocisku (wiem, wiem, kula leci zbyt szybko, by można było ją zobaczyć, ale w takich chwilach wszystko niesamowicie zwalnia). Zamknęłam oczy.

W tym momencie wydarzyło się błyskawicznie kilka rzeczy. Najpierw rozległ się odleglejszy już dźwięk grzmotu i deszcz wzmógł się na sile, bombardując z głośnym trzaskiem metalowe części statku. Potem coś ciężkiego popchnęło mnie i przygniotło do podłogi, wyduszając z moich płuc całe powietrze. Siła uderzenia była tak duża, że przeleciałam kilka metrów po śliskim pokładzie i uderzyłam się głową o metalową ścianę kajuty, co chwilowo mnie zamroczyło. W międzyczasie rozległ się kolejny huk wystrzału, nie poczułam jednak żadnego nowego bólu.

                Potem usłyszałam czyjeś krzyki i kolejne strzały, jakieś głuche uderzenie, dochodzące jakby z oddali – nadal byłam nieco ogłuszona. Otworzyłam oczy i ujrzałam czekoladowe oczy Krzysztofa, wpatrujące się we mnie z przestrachem. Ciężar jego ciała leżącego na mnie był tak duży, że nie mogłam zaczerpnąć powietrza, on jednak nic nie robił, by ze mnie zejść. Zebrałam wszystkie swoje siły i zsunęłam go na bok. Wrzasnęłam z bólu, który przeszył moją lewą rękę, udało mi się jednak uwolnić spod niego.

                Usiadłam, dziwiąc się, że porywacz nie dokończył swojego dzieła i spojrzałam na leżącego obok mnie Krzysztofa. Na jego białej koszulki z każdą sekundą rosła ciemnoczerwona plama. Zakręciło mi się w głowie i zrobiło niedobrze z przerażenia, kiedy zobaczyłam z jak wielkim trudem oddychał.

– Dona – wyszeptał, delikatnie chwytając moją dłoń – kochana…

– Nic nie mów – poprosiłam, wycierając ręką deszcz zmieszany z łzami z mojej twarzy. – Musisz… musisz oszczędzać siły – dodałam, dławiąc się płaczem.

                Usłyszałam odgłosy kroków, wielu kroków. Potem podłoga pode mną zaczęła lekko drżeć. Rozległy się krzyki, zagłuszane ulewą i wiatrem, a potem gdzieś niedaleko zawyła karetka. Dla mnie jednak w tamtej chwili nie liczyło się nic, oprócz Krzysztofa, który słabł coraz bardziej. Uścisk jego dłoni wyraźnie zelżał, a jego powieki powoli się zamykały.

– Nie! Nie możesz! – wrzasnęłam w rozpaczy. – Musisz walczyć!

– Będę – obiecał i uśmiechnął się tak niewyraźnie, że mogło mi się to tylko zdawać – jesteś dla mnie najważniejsza, Dona… zawsze będziesz… bądź…

– Nie! – przerwałam mu. – Nie wolno ci się żegnać, rozumiesz?! Nic ci nie będzie! Zobaczysz! Nie możesz mnie zostawić!

– Nie zostawię – szepnął ledwie słyszalnie i puścił moją rękę, zamykając oczy i tracąc przytomność.

                Do końca życia nie zapomnę uczucia, jakie mnie wtedy ogarnęło. Nie pamiętam, co się działo wokół mnie. Chyba krzyczałam coś, wołałam o pomoc. Niepewny grunt, na którym wcześniej stałam, osunął mi się pod nogami. Spadałam w przepaść, na krawędzi której wcześniej balansowałam. Przytuliłam się do bezwładnego ciała Krzysztofa, jednak po chwili ktoś zaczął mnie ciągnąć za ramiona.

– Nie! Puszczajcie! – wrzasnęłam i wyrwałam im się – Otwórz oczy! Nie możesz… ja cię kocham, rozumiesz! Nie wolno ci mnie zostawić! – krzyczałam, dotykając ręką jego mokrego od deszczu i krwi policzka.

– Uspokój się – rozkazał mi ktoś, po czym brutalnie odciągnął mnie od Krzysztofa.

– Puść! – wrzasnęłam, usiłując wbić prawy łokieć w brzuch trzymającej mnie osoby.

– Puszczę, jak się uspokoisz – odparł spokojny, zachrypnięty i nieznany mi zupełnie głos.

                Starałam się wyrywać, jednak ból promieniujący z lewej dłoni był tak silny, że szybko się poddałam i zwisłam bezwładnie w czyichś ramionach. Chyba był to jeden z policjantów, nie pamiętam dokładnie. Nie wiem także, w jaki sposób wydostałam się z łodzi ani jak doszłam do karetki. Otrzeźwił mnie dopiero znajomy głos.

– Aldona – powiedział Mateusz i pogłaskał mnie po twarzy.

                Nic nie odpowiedziałam. Dopiero wtedy zauważyłam, że jestem kompletnie przemoczona. Z włosów kapała mi woda na nosze, na których posadzili mnie sanitariusze, kiedy już wprowadzili mnie do karetki.  Jeden z nich oglądał ranę na mojej łydce i czymś ją obmywał, wywołując nieprzyjemne szczypanie.

– Nie wolno panu tu wchodzić – podniósł głowę z prześwitującą przez siwe włosy łysiną i spojrzał na Mateusza.

– Ona jest moją siostrą.

– Dobrze, podasz mi przynajmniej jej dane, bo tylko siedzi i szlocha, odkąd przestała wrzeszczeć.

– Co z resztą osób? – spytał mój brat i złapał mnie za rękę.

– Dziewczyna jest nieprzytomna i pod wpływem jakiś silnych leków, więcej nie wiem. Ten chłopak został postrzelony w klatkę piersiową, ale powinien się z tego wylizać – odpowiedział. – Nie wiem, co oni sobie myśleli, wchodząc na tę łódź. Ten facet zabiłby ich bez  mrugnięcia okiem, to wariat – dodał, wskazując na brata Maksa siedzącego w innym ambulansie pod nadzorem dwóch policjantów.

Miał zakrwawione ramię, co zapewne było zasługą panów w niebieskich mundurach. Postanowiłam, że już nigdy nie powiem złego słowa na żadnego policjanta – w końcu uratowali Angelę i mnie. Nie tylko oni przyczynili się jednak do tego, że nadal żyłam. Gdyby nie Krzysztof, już dawno byłabym na innym świecie albo w innym wcieleniu, co do tego nie miałam wątpliwości.

– Mateusz – zaczęłam cicho, wcinając się w słowa sanitariusza dotyczące mojego stanu – Krzysztof… on… co z nim?

– Nic mu nie będzie – odpowiedział sanitariusz – nie martw się, ma silny organizm.

– On… on mnie uratował – odparłam, patrząc w oczy Mateusza – ja… – wyjąkałam i znów się rozpłakałam.

– Ciii… – wyszeptał Mateusz i przytulił mnie, nie zważając ani na okropny smród ryb, którym przesiąkłam – wszystko będzie dobrze… musi być – dodał, ja jednak nie uwierzyłam w ani jedno jego słowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz