Ogniste promienie zachodzącego słońca spowiły nadmorski krajobraz krwistoczerwoną poświatą. W oddali majaczył statek wycieczkowy, sunący po spokojnym morzu jak po bezkresnej, pofalowanej tafli lodu. Czułam się niemal jak w raju. Przeszkadzały mi jedynie przeraźliwie skrzeczące mewy, latające nad głowami.
Leżałam na lekko wilgotnej od wieczornej rosy trawie, z głową wygodnie opartą o pierś mojego chłopaka. Oddychał miarowo i bardzo spokojnie i, gdyby nie unieruchomiona prawa ręka, nikt nie podejrzewałby, że w ostatnich dniach wydarzyło się coś złego.
– Uwielbiam twoje włosy – powiedział Krzysztof, bawiąc się jednym z czarnych, długich pasm - obiecaj, że nigdy ich nie zetniesz.
– Jak na razie nie mam zamiaru, ale kiedyś, jak mnie zdenerwują nie ręczę za siebie. Wiesz jakie męczące jest czesanie tak długosz włosów? – poskarżyłam się.
– Kochanie, nie udawał, że cię to męczy – odparł rozbawiony i pogładził wierzchem dłoni mój policzek, automatycznie przywołując na niego rumieniec. – Wiem dobrze, że za nic byś ich nie ścięła – musnął delikatnie palcem moje rozchylone usta i wrócił do przerwanej zabawy włosami. – Tak samo jak wiem, co ci teraz chodzi po głowie – dodał nieco lubieżnym tonem.
– Ty też masz zdolności paranormalne? Czytasz w myślach? – spytałam ze śmiechem, maskując w ten sposób zawstydzenie, ponieważ akurat myślałam o pocałunku, takim czułym, zmysłowym…
– Tylko w twoich, kochanie, tylko w twoich – odparł nieco rozbawiony, po czym niespodziewanie spoważniał. – Zanim jednak przejdziemy do tego, o czym marzysz, chciałbym ci coś wyjaśnić – wziął głęboki oddech, po czym kontynuował – chciałbym ci wyjaśnić moje relacje z ojcem.
– Och – wyrwało mi się – jak nie chcesz to ja…
– Wiem – odpowiedział, chyba nieco zirytowany – po prostu chcę ci o tym opowiedzieć. Ty mi zdradziłaś swoją największą tajemnicę.
– Ale ja…
– Ciii – przerwał mi, powoli siadając.
Widocznie długie leżenie na chłodnej i twardej ziemi nie służyło dobrze jego, wciąż gojącej się, ranie postrzałowej. Oparł się o drzewo, po czym objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Boli cię? – spytałam, splatając razem nasze dłonie. – Chciałbyś może już wrócić?
– Nie troszcz się tak o mnie, dobrze się czuję i naprawdę, nie jestem małym dzieckiem – odparł, tym razem już na pewno zirytowanym tonem. – Wracając do tematu. Chcesz wiedzieć, dlaczego nie cierpię mojego ojca? – spytał, a gdy skinęłam głową, kontynuował. – Zacznę wszystko od początku. Z opowieści Magdy wiem, że moi rodzice byli małżeństwem, jakich mało – zawsze zgodni, zakochani w sobie jak para nastolatków. Kiedy moja mama zginęła w wypadku, ojciec długo nie mógł się pozbierać, cały czas bezpodstawnie winił się za jej śmierć. Ja miałem wtedy zaledwie dwa lata i nie pamiętam żadnych szczegółów. Byłem, ciągle jestem bardzo do niej podobny: ten sam kolor oczu, ich kształt, kolor włosów, nawet karnację mam taką samą. Widziałaś zresztą jej zdjęcie, więc możesz sama porównać. Ponoć ojciec próbował nadal mnie wychowywać, zatrudnił opiekunkę, spędzał mniej godzin w pracy. Jednak każde spojrzenie na mnie przypominało mu o tragicznej śmierci mamy, w końcu nie wytrzymał i poprosił Magdę, swoją siostrę, żeby zaprała mnie do Polski i tu wychowała jak własne dziecko, którego nigdy nie dane jej było mieć – Krzysztof przerwał na chwilę, ale tylko po to by wziąć głęboki, uspokajający oddech. – O tym, że ma syna przypomniało mu się dopiero po kilkunastu latach. Dwanaście lat nie dawał znaku życia prócz regularnie wpłacanych na konto Magdy pieniędzy. A później, z dnia na dzień, wszedł swoimi wypastowanymi, włoskimi butami w moje spokojne, w miarę uporządkowane życie i wywrócił je do góry nogami. Po wymienieniu kilkunastu listów i kilku rozmowach pojechałem go odwiedzić do Barcelony. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jaki byłem wtedy szczęśliwy – powiedział zgorzkniałym głosem przesiąkniętym ironią. – Myślałem, że wreszcie będę miał prawdziwego ojca, który będzie mnie zapraszał do siebie albo odwiedzał w Polsce. Jakim byłem wtedy idiotą, sam nie wiem, jak w ogóle mogłem w to uwierzyć. Naiwny, pojechałem jednak we wakacje do Hiszpanii, tylko po to, by po dwóch tygodniach wrócić. Ze złamaną nogą, wstrząśnieniem mózgu, pękniętymi kilkoma żebrami i sporą ilością siniaków i zadrapań.
– Co się stało? – spytałam zaszokowana, zerkając na jego twarz zwróconą ku morzu; malowały się na niej te same uczucia, które dało się wyczuć w jego głosie, z tym że ze zdwojoną siłą.
– Okazało się, że ojciec ma poważny problem z alkoholem. Dlatego nie upiłem się z Maksem i Mateuszem, mam złe wspomnienia. Drugiego wieczoru mojego pobytu u ojca niepotrzebnie się z nim pokłóciłem. Teraz nawet nie wiem, o co mu chodziło. Zaczął na mnie krzyczeć, szarpaliśmy się trochę, aż w końcu go poniosło i zepchnął mnie ze schodów – po raz kolejny wziął głęboki oddech, by okiełznać targające nim emocje, które niemal zniekształcały jego cudowny głos. – Gdyby to był tylko upadek z normalnych schodów, pewnie nic strasznego by mi się nie stało, najwyżej skończyłoby się na kilku siniakach. Były to jednak schody w hotelu niegdyś należącym do mojej mamy, prowadzące z głównego holu na trzy piętra, można by to nazwać swego rodzaju atrium. To trochę nietypowy budynek, ciężko mi go opisać. W każdym bądź razie zaraz za końcem schodów była szklana barierka, a za nią wielki hol. Z tym, że hol znajdował się piętro niżej – dodał, zawieszając dramatycznie głos. – wpadłem na barierkę i spadłem na dół, na ladę w recepcji – zaśmiał się gorzko, wymawiając ostatnie słowa – ta właśnie lada uratowała mi życie, gdybym spadł na marmurową posadzkę pewnie byśmy teraz nie rozmawiali. Obudziłem się na drugi dzień w szpitalu, a po wyjściu z niego wróciłem do Polski, nawet nie żegnając się z ojcem.
– A co… co z twoim tatą? – spytałam łamiącym się i drżącym głosem.
– Powiedział ratownikom, że to był nieszczęśliwy wypadek i poślizgnąłem się na mokrym stopniu. Potwierdziłem to, ponieważ, mimo wszystko, nie chciałem, żeby trafił do więzienia. Wiem, przynajmniej mam taką nadzieję, że gdyby był trzeźwy, to by tego nie zrobił. Nie odwiedziłem go więcej razy, jedynie on czasami przyjeżdża na jeden, dwa dni. Stara się odkupić winy drogimi prezentami – luksusowym samochodem, apartamentem i wieloma innymi, zupełnie zbędnymi przedmiotami. Może myśli, że uda mu się wykupić moje przebaczenie – dodał z ironią, po czym pocałował moje włosy i pogładził rękę. – Zmarzłaś – powiedział, po czym wziął swoją koszulę leżącą z boku i zarzucił mi ją na ramiona. – Chcesz już wracać? – spytał troskliwie, ponownie obejmując mnie ramieniem.
– Nie, zostańmy jeszcze – pokręciłam głową; nawet nie zwróciłam uwagi, że zrobiło się chłodno i słońce zdążyło już niemal schować się w morzu, tak bardzo jego opowieść oderwała mnie od rzeczywistości – tak jest dobrze – powiedziałam jeszcze, wkładając ręce w o wiele za długie rękawy jego koszuli. – Wybaczysz kiedyś ojcu? – spytałam, może nieco zbyt bezpośrednio.
– Wiesz, wydaje mi się, że ja już mu wybaczyłem – odparł cicho i spokojnie – po prostu nie potrafię tego zapomnieć… nie wiem czy kiedykolwiek będę do tego zdolny. Dziwne to trochę, nie sądzisz?
– Może trochę – przyznałam szeptem – ale i tak normalniejsze od obecnej sytuacji Schneiderów, chociaż to są całkiem inne sprawy.
– Tak, masz rację – powiedział, odwracając mnie przodem do siebie. – Kochanie, obiecaj mi, że my nigdy nie znajdziemy się w podobnej sytuacji.
– C-co? – spytałam, popisując się iście oślą elokwencją.
– Obiecaj mi, że kiedyś, po naszym ślubie, nie będziemy mieli tak nienormalnej rodziny jak moja czy Maksa.
– Ślubie? – wpatrywałam się w niego jak wmurowana.
Po ślubie? O jakim ślubie on mówi? Czy on… o Jezu… nie, to nie możliwe.
– Kochanie, ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Dla mnie czas podzielił się na dwa etapy, przed i po spotkaniu z tobą – wyznał pewnie, choć niemal szeptał.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że na jego twarzy maluje się lekka konsternacja. Chyba nie był pewny tego, co chciał zrobić. Moje zdziwienie pogłębiło się, gdy zauważyłam, że sięga do tylnej kieszeni spodni. O matko… a jednak…
– Ojciec mi go przywiózł kilka miesięcy temu, twierdząc, że niedługo może mi się przydać – powiedział, patrząc mi czule w oczy, z niewielkim zawstydzeniem obracając w dłoniach granatowe pudełeczko – chociaż w tej sprawie miał rację. Aldono, ja… nie wiem jak ci to powiedzieć… hm… – po raz pierwszy jąkał się w mojej obecności – to był pierścionek zaręczynowy mojej mamy. Jak tylko Magda mi go przedwczoraj dała od razu pomyślałem, że… że będzie pięknie wyglądał na twojej dłoni i… nie musisz… nie traktuj tego jako zaręczyny. Ja po prostu chcę, żebyś miała coś ode mnie, a ten pierścionek wydawał mi się najlepszym prezentem, jaki mógłbym ci dać, więc… hm… proszę – zakończył swoją niezbyt składną wypowiedź, po czym podniósł przykrywkę.
Oniemiałabym, gdybym już wcześniej nie straciła głosu ze zdziwienia. Wewnątrz pudełeczka, wyściełanego niebieską satyną tkwił najpiękniejszy i zapewne najdroższy pierścionek, jaki w życiu widziałam. W samym jego środku mienił się wszelkimi możliwymi odcieniami sporych rozmiarów brylant (nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę odbijające się od niego ostatnie, zbłąkane promienie słońca). Wokół niego, w kształcie nieco podobnym do łezki, błyszczały o wiele mniejsze diamenciki, a każdy z osobna otoczony był niezwykle drobnymi zawijasami z białego złota.
– Jest… jest cudowny – wykrztusiłam po dłuższej chwili – ja… ja tylko nie sądzę… w końcu należał do twojej mamy.
– Aldona – szepnął, patrząc mi prosto w oczy – chcę, żebyś go wzięła, żebyś wiedziała, ile dla mnie znaczysz.
Jakbym już nie wiedziała. Musiałam być dla niego ważna, skoro był gotów poświęcić za mnie swoje życie. Naprawdę myślał, że musi udowodnić swoje oddanie pierścionkiem? Przecież już pokazał, ile dla niego znaczę.
– Nie musisz mi dawać pierścionka o równowartości mojego domu, żeby pokazać, jak bardzo jestem dla ciebie ważna – powiedziałam nawet dość pewnym tonem, co, biorąc pod uwagę okoliczności, było nie lada wyczynem. – Uratowałeś mi życie, to w zupełności wystarczy.
– Zależy mi na tym, żebyś go wzięła – nalegał – poza tym twój dom jest zapewne o wiele droższy.
Spojrzał na mnie przenikliwie, po czym wyjął pierścionek, ujął moją dłoń i wsunął mi go na palec. Wiem, że cała ta scena wygląda na żywcem wyjętą z jakiejś komedii romantycznej, dla mnie jednak nie był to kolejny, oklepany fragment powtarzany co chwila. Nie, dla mnie to było coś wyjątkowego. Muszę przyznać nawet, że oczy lekko mi zwilgotniały – co w sumie nie były niczym dziwnym, ponieważ podczas minionych tygodni często zdarzało mi się płakać, te łzy były jednak, dla odmiany, łzami radości i wzruszenia. Powoli przysunęłam się do Krzysztofa i złączyłam nasze usta w długim, zmysłowym pocałunku.
W tamtej chwili dziękowałam losowi, że go spotkałam. Bez niego nie mogłabym zaznać szczęścia. Prawdziwego szczęścia. Przez mój umysł przeleciała przelotna myśl, jak wytłumaczę rodzicom i znajomym, że wcale nie jestem zaręczona, i że to „tylko” prezent. Po chwili jednak przestałam się tym przejmować, a to wszystko przez najcudowniejszy pocałunek w moim życiu.
I wiecie co? Prawdziwa miłość jednak nie jest przereklamowana. Zdecydowanie nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz