– Cześć Aldono – powiedział Krzysztof, uśmiechając się do mnie, a ja, nie wiedząc dlaczego, poczułam jak mi miękną kolana; to było dziwne i w pewnym sensie niepokojące.
– Cześć – wymamrotałam i odsunęłam się od niego, wbijając wzrok w posadzkę i schylając się, aby pozbierać rozrzucone wokół książki. – Eee… przepraszam, że tak na ciebie wpadłam, straszna ze mnie niezdara. – dodałam, choć nie było to prawdą; dzięki widzeniu przyszłości unikałam wielu upadków i można by powiedzieć, że cieszyłam się nadzwyczajną koordynacją ruchową.
– Nic się nie stało – odparł i schylił się, żeby pomóc mi pozbierać rzeczy.
Razem z książkami upuściłam torebkę, której cała zawartość leżała teraz rozsypana miedzy regałami – telefon, portfel, legitymacja, bilety (planowałam wrócić do domu autobusem) i klucze od domu z breloczkiem przedstawiającym Kubusia Puchatka, na którego widok Krzysztof uśmiechnął się lekko, a mi zrobiło się głupio. Opuściłam głowę, przeklinając się w myślach, że związałam włosy w warkocz, tak że nie mogły zakryć moich rumieńców. Zauważyłam leżącą koło moich nóg jakąś opasłą książkę o tematyce medycznej. Podniosłam ją i zaciekawiona przyjrzałam się okładce.
– Interesujesz się medycyną? – spytałam, zbierając w sobie resztki odwagi i zerkając na Krzysztofa badawczo.
– Teraz będę na czwartym roku – odpowiedział i uśmiechnął się do mnie, a ja utonęłam w jego oczach koloru gorzkiej czekolady.
– Jak byłam mała chciałam zostać lekarzem – odparłam, układając na swój stosik ostatnią książkę i wstając – później zmieniłam zdanie, kiedy dowiedziałam się ile czasu zajęłaby mi nauka.
– Trochę to zniechęca – odparł, biorąc ode mnie swoją lekturę i przypadkowo dotykając mojej dłoni, co okazało się zadziwiająco przyjemne – ale warto przetrwać te kilka lat, żeby móc ratować ludzkie życie.
W odpowiedzi tyko się do niego uśmiechnęłam. Zaimponował mi tym, że chciał zostać lekarzem. Poczułam się naprawdę głupio, że wzięłam go za bezmózgiego osiłka, wcale go nie znając. Wypożyczyłam książki i zaczekałam za Krzysztofem, żeby mu podziękować za tą niewielką pomoc. Bardzo chciałam spędzić z nim jeszcze trochę czasu, ale w końcu dlaczego on miałby chcieć przebywać dłużej w towarzystwie takiej wiecznie czerwieniącej się niezdary jak ja? Podobał mi się, i to bardzo, a zawsze przy nim musiałam popisać się koncertową głupotą. Na samo wspomnienie naszego pierwszego spotkania miałam ochotę wyrwać wiertło robotnikowi rozwalającemu chodnik przed biblioteką i wryć się nim głęboko pod asfalt. Powstrzymałam się jednak przed tym, wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do idącego za mną Krzysztofa.
– Dzięki za pomoc przy zbieraniu rzeczy – zaczęłam, lekko się wahając – i przepraszam, że tak na ciebie wpadłam.
– Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się i wykonał ruch, który miał być pewnie jakąś parodią ukłonu dworskiego.
– Muszę już iść – odparłam, zerkając na zegarek – za parę minut mam autobus.
– Jak chcesz mogę cię podwieźć – zaoferował się, mierzwiąc dłonią swoje trochę przydługie włosy.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, choć w środku aż krzyczałam z radości – nie będę ci robić kłopotu.
– I tak nie mam teraz co robić – wzruszył ramionami i spojrzał na trzymane przeze mnie książki które, swoją drogą, dość sporo ważyły – a tobie ręce odpadną zanim wrócisz do domu od niesienia tego stosu makulatury.
– Poradzę sobie – oburzyłam się trochę, bo nie lubiłam jak ktoś mówił, że nie jestem w stanie czegoś zrobić.
– Właśnie widzę – zaśmiał się cicho, gdy schodząc po schodach upuściłam dwie książki.
– Dam radę – zaperzyłam się, jednocześnie schylając się i wypuszczając z rąk wszystko, co trzymałam.
– Z pewnością – odparł i szybko pozbierał moje wakacyjne lektury w równy stos, po czym wziął go pod pachę – samochód mam z drugiej strony biblioteki – poinformował mnie i zaczął schodzić po schodach.
– Czy ja powiedziałam, że z tobą pojadę? – spytałam, gdy podbiegłam do niego po chwili wahania.
– Nie, ale twój autobus właśnie odjechał, a kolejny masz, zdaje się dopiero za dwie godziny – odpowiedział, zerkając na rozkład jazdy na mijanym przez nas przystanku.
– Skąd wiesz, którym autobusem jadę? – wypaliłam bez zastanowienia.
– Tędy jeździ tylko jeden autobus, więc nie widzę innej możliwości – odpowiedział spokojnie z lekkim uśmiechem błąkającym się w kącikach ust.
– Poczekam na kolejny – uparłam się i usiadłam na odrapanej ławce na przystanku.
– Jak chcesz – wzruszył ramionami i położył mi na kolana dość książki – tylko za chwilę pewnie zacznie padać, a nie widzę, żebyś miała parasol – dodał, zerkając na niebo. – To do zobaczenia – rzucił jakby od niechcenia i zaczął odchodzić.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam grubą pokrywę ciemnoszarych chmur wyglądających na tak ciężkie, jakby za chwilę miały się zerwać z nieboskłonu i runąć na ziemię. Wcześniej kompletnie nie zwróciłam uwagi ani na to, ani na rosnący z każdą chwilą na sile wiatr. Jak wchodziłam do biblioteki było nawet dość pogodnie i ciepło, teraz robiło się coraz chłodniej, więc nie uśmiechało mi się czekanie dwóch godzin na autobus, w dodatku pod gołym niebem, bo ze względu na remont chodnika zlikwidowano daszek nad przystankiem. Niespodziewanie poczułam kilka sporych kropel deszczu na twarzy i odsłoniętych nogach (Angela zmusiła mnie do założenia krótkiej, letniej sukienki twierdząc, że skoro jestem dziewczyną mam się ubierać jak dziewczyna, a nie jak chłopak). Niewiele myśląc zerwałam się i pobiegłam za Krzysztofem, który już znikał za rogiem ulicy.
– Poczekaj – zawołałam za nim, a gdy się odwrócił i zatrzymał, powoli do niego podeszłam – chyba jednak skorzystam z twojej propozycji, jeśli jest jeszcze aktualna – wydyszałam, bo bieg z obciążeniem, do tego w espadrylach (zasługa Angeli) okazał się naprawdę męczący.
– Tak myślałem, że zmienisz zdanie – uśmiechnął się i zabrał z moich rąk książki.
– Dlaczego? – spytałam, niemal biegnąc, żeby dorównać mu tempa.
– Nie wyglądasz na taką, co miałaby ochotę moknąć na przystanku – odparł, niespodziewanie skręcając w prawo.
– Chyba nikt nie ma ochoty stać na deszczu – mruknęłam pod nosem – a na jaką według ciebie wyglądam?
– Grzeczna dziewczyna z dobrego domu – odparł, mierząc mnie badawczo od stóp do głów – niewiele czasu spędzasz na dworze, bo jesteś strasznie blada. Masz kiepską koordynację, więc pewnie nie trenujesz żadnego sportu. Do tego…
– Stop, dosyć – przerwałam mu z uśmiechem – cofam pytanie, bo zaraz dowiem się o sobie czegoś zaskakującego.
– A nie mam racji? – spytał, wyjmując z kieszeni swoich ciemnych dżinsów kluczyki od samochodu.
– Częściowo masz – odparłam i, zerkając na rząd samochodów stojących przy chodniku, zapytałam – Który jest twój?
– Ten – wskazał na czarnego, sportowego lexusa i otworzył przede mną drzwi pasażera, uprzednio wrzucając moje książki na tylne siedzenie.
– Ile ma koni? – spytałam z zaciekawieniem, gdy już oboje siedzieliśmy w samochodzie.
– Prawie czterysta – odpowiedział zdziwiony i odpalił silnik, który bardzo cicho zamruczał. – Interesują cię samochody?
– A co, nie widać tego po mnie? – uśmiechnęłam się.
– Nie za bardzo – zaśmiał się.
– Uczysz się hiszpańskiego? – spytałam, zauważając otwarty notes leżący na podłodze pod moimi nogami, zapisany w obcym języku.
– Można tak powiedzieć – odparł wymijająco, wyraźnie unikając tematu, jakby w tym było coś złego, po czym zabrał z podłogi notes i rzucił go na tylne siedzenie.
– Aha – mruknęłam.
Przez chwilę słychać było tylko uderzanie kropel deszczu o szyby i dach samochodu oraz dźwięk wycieraczek działających na najszybszym biegu. Spojrzałam ukradkiem na Krzysztofa, zastanawiając się, dlaczego tak dziwnie zareagował na moje pytanie. Jego ręce zaciskały się nieco zbyt mocno na kierownicy, mimo to prowadził pewnie i spokojnie. Na twarzy miał jakiś dziwny grymas, którego nie mogłam rozszyfrować. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam wsiadając do jego samochodu, w końcu zupełnie nie wiedziałam kim jest, ani jakie ma wobec mnie zamiary.
– Chciałabyś może coś zjeść? – spytał, przerywając tym samym moje rozmyślania.
– Nie, dziękuję, wolałabym wrócić już do domu, bo rodzice będą się o mnie martwić – odparłam wbrew sobie, ponieważ najchętniej bym się zgodziła.
– Przecież możesz do nich zadzwonić, że będziesz trochę później – doradził, zatrzymując się na czerwonym świetle i patrząc na mnie uważnie.
– W sumie mogłabym – zawahałam się trochę, a później dodałam, zanim bym się rozmyśliła. - Dobrze, możemy gdzieś pojechać.
– Tu niedaleko jest fajna restauracja – odparł z lekkim uśmiechem, po czym ruszył, gdy tylko zapaliło się zielone światło. – Lubisz włoską kuchnię?
– Lubię – odpowiedziałam, wybierając w swojej komórce numer do rodziców.
Krzysztof zatrzymał samochód na parkingu akurat, gdy skończyłam rozmawiać z mamą. Wysiadł z lexusa, a ja rozejrzałam się, aby zobaczyć, gdzie jestem. Przez ścianę deszczu zobaczyłam szyld nad restauracją znajdującą się w dość ekskluzywnej dzielnicy, w której czasami jadałam obiady z rodzicami. Niedawno w jej pobliżu wybudowano sporo luksusowych apartamentowców i wielką galerię, uwielbianą przez Angelę ze względu na ogrom znajdujących się w niej sklepów.
Już miałam otworzyć drzwi, gdy wyręczył mnie Krzysztof, stojący obok samochodu z wielkim, czarnym parasolem. Powietrze, które nagle wtargnęło do samochodu, było tak zimne i wilgotne, że aż zadrżałam, ponieważ byłam ubrana tylko w letnią sukienkę na cieniutkich ramiączkach. Wysiadłam i stanęłam obok Krzysztofa tak blisko, że niemal czułam bijące od niego ciepło. Miałam ochotę wtulić się w jego szeroką pierś i być jak najbliżej niego. Zwykle unikam kontaktów fizycznych z kimkolwiek, tym bardziej z praktycznie obcymi mi osobami, więc te pragnienie było do mnie kompletnie niepodobne.
– Tam mieszkam – powiedział Krzysztof, wskazując ręką jeden z ogromnych budynków nieopodal i ruszając w stronę restauracji.
– Fajne miejsce – odparłam zaciekawiona, czym zajmują się jego rodzice skoro stać ich na takie lokum i czy on nadal z nimi mieszka.
– Pewnie tak – wzruszył ramionami, omiatając okolicę swoimi ciemnobrązowymi oczami. – Mnóstwo betonu, stali i szkła, duszę się w takich miejscach. Wolałbym jakiś mały domek na uboczu, ale stąd mam bliżej na uczelnię, poza tym Magda nie chce wyprowadzać się z miasta.
– Kim jest Magda? – wypaliłam i natychmiast poczułam, jak moja twarz oblewa się czerwienią. – Przepraszam, ja…
– Spokojnie – odparł, uśmiechając się i wbijając we mnie badawcze spojrzenie – Magda jest siostrą mojego ojca, więc w sumie powinienem do niej mówić ciociu, ale ona sobie tego nie życzy, twierdzi, że to ją postarza – zaśmiał się lekko i dodał – jakby ją mogło cokolwiek postarzyć. Mieszkam z nią od czasu… – zawahał się, a przez jego twarz przebiegł jakiś cień, i choć jego usta nadal były uśmiechnięte, oczy nagle stały się ponure i tajemnicze – od dawna, właściwie odkąd pamiętam.
– A twoi rodzice? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać, choć wiedziałam, że to nie jest zbyt taktowne pytanie.
– Mój ojciec mieszka w Hiszpanii, a mama nie żyje – odpowiedział spokojnie i uśmiechnął się do mnie smutno.
– Przykro mi, przepraszam, ja…
– Nawet jej nie pamiętam – przerwał mi cicho, patrząc gdzieś w dal – zginęła w wypadku jak miałem niecały rok. Od tego czasu mieszkam z Magdą, to ona mnie wychowała.
– Musi ci brakować taty – powiedziałam i spojrzałam w jego kierunku.
– Nie może mi brakować kogoś, kogo widuję raz na kilka lat – odparł i pokręcił głową, jakby chciał odgonić od siebie natrętne myśli. – Może porozmawiajmy teraz o czymś przyjemniejszym? – Zaproponował– opowiedz mi coś o sobie.
– A co chciałbyś wiedzieć?
– Wszystko – odparł i otworzył przede mną drzwi restauracji.
– Co robiłeś na pokazach tańca? – spytałam, kiedy już usiedliśmy przy okrągłym stoliczku przykrytym granatowym obrusem.
– Magda prosiła, żebym ją tam zawiózł – odparł, studiując menu przyniesione przez kelnera. – Córka jej przyjaciółki tańczyła i miała przejść do kolejnej kategorii tanecznej.
– Klasy – poprawiłam go z uśmiechem i też zabrałam się do przeglądania spisu potraw.
– Mniejsza z tym – odpowiedział. – Wybrałaś już coś?
– Chyba wezmę zapiekane shiitake, dawno tego nie jadłam.
– Lubisz jadać takie eksperymenty? – spytał sceptycznie unosząc jedną brew.
– Tak, poza tym to nie są żadne eksperymenty, tylko po prostu zapiekane grzyby.
– Nie jadam grzybów od czasu, gdy prawie bym się nimi otruł – zaśmiał się, chyba na wspomnienie tamtej chwili.
– Prawie? – nie rozumiałam, jak można się prawie otruć.
– Tak. Magda kiedyś wybrała się na grzybobranie i szczęśliwa, że zebrała dość dużo grzybów, ugotowała obiad. Na szczęście zostawiła jednego, żeby mi pokazać jaki jest ładny. Okazało się, że nie jest to sowa, tak jak myślała, ale muchomor sromotnikowy.
– No to mieliście sporo szczęścia – powiedziałam – a ja i tak zaryzykuję i zjem shiitake.
– Twój wybór – uśmiechnął się i zawołał kelnera.
– Swoją drogą, ile ty właściwie masz lat? – spytałam zaintrygowana.
– Dwadzieścia dwa.
– Jesteś pięć lat starszy ode mnie – wykalkulowałam.
– Masz siedemnaście lat? Wyglądasz na starszą – odpowiedział, szczerze zdziwiony.
– Naprawdę? – zapytałam, chociaż nie on pierwszy mi o tym mówił.
– Tak. I zachowujesz się inaczej niż większość dziewczyn w twoim wieku – rzekł i spojrzał mi prosto w oczy, przez co momentalnie poczułam gorąco na policzkach.
– To znaczy jak? – spytałam nieco oburzona, że określił mnie jako inną.
– Nie chichoczesz głupio z byle powodu, nie spoglądasz co chwilę w lustro, żeby zobaczyć czy twoje odbicie jest nadal nieskazitelne, tak jak to robiła większość dziewczyn, które miałem wątpliwą przyjemność poznać – odpowiedział i uśmiechnął się, odsłaniając rząd białych i równych zębów. – I uroczo się rumienisz – dodał, na co zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.
– To raczej wada, niż zaleta – odparłam skonsternowana i zaczęłam rozplatać warkocz, żeby móc chociaż trochę ukryć twarz za włosami.
– Ja bym się kłócił – rzekł i musnął wierzchem dłoni mój policzek, wywołując tym samym bardzo przyjemną reakcję mojego ciała. – Do tego jest coś w twoich oczach, co mówi, że nie jesteś zwykłą nastolatką. Opanowanie, powaga, niezwykła inteligencja, tak jakbyś była osobą dorosłą ze sporym bagażem doświadczeń.
– Wnikliwe – powiedziałam niezmiernie zdziwiona.
– Jestem dobrym obserwatorem – uśmiechnął się i spojrzał uważnie w moje oczy, powodując, że utonęłam w ich bezbrzeżnych, ciemnobrązowych głębinach.
Kelner przyniósł już nasze zamówienia, więc zajęłam się jedzeniem, za wszelką cenę starając się ukryć zakłopotanie. Byłam zła na siebie, że tak silnie zareagowałam na zwykły, ledwie wyczuwalny dotyk i, co gorsza, zwykłe spojrzenie. Ukryłam twarz za kurtyną włosów, które niemal wpadały mi do talerza i skupiłam się na nadziewaniu grzybków na widelec, starając się usilnie nie myśleć o moim dziwnym zachowaniu.
– Przypominasz mi kogoś – rzekł nagle Krzysztof, przerywając ciszę. – Nie wiem kogo, ale mam wrażenie, że gdzieś już cię widziałem.
– Czasem jadam tu obiady z rodziną – odpowiedziałam, zerkając na niego przelotnie i po chwili znów wbijając wzrok w talerz.
– Proszę, powiedz mi coś o sobie – powiedział cicho i ujął mój podbródek, podnosząc moją głowę tak, bym na niego spojrzała – cokolwiek. Jakiej muzyki słuchasz, czym się interesujesz, jakie filmy lubisz…
– Dlaczego? – spytałam zaskoczona jego słowami.
– Nie wiem – odrzekł, mierzwiąc sobie włosy – tylko… po prostu pozwól mi się poznać.
– Dobrze, jeśli chcesz, ale ostrzegam, że to będzie nudne.
– Pozwól mi samemu ocenić – powiedział, a ja zaczęłam opowiadać.
Słuchał mnie uważnie, od czasu do czasu wtrącając tylko jakieś pytanie. Wydawał się być naprawdę zainteresowany tym, co mówiłam, chociaż moje życie nie należy do najciekawszych. W sumie można by je określić jako nudne – książki, szkoła, ta sama, niewielka grupa przyjaciół i od czasu do czasu jakieś imprezy, zwykle w domu kogoś ze szkoły, do tego pod nadzorem rodziców. Przynajmniej według oficjalnej wersji. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że widzę przyszłość. Z pewnością by mi nie uwierzył, do tego wyzwałby mnie od obłąkanej i zasugerował odpoczynek w domu wariatów, a ja nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Nagle rozdzwonił się mój telefon, przerywając mi w pół zdania historię początku przyjaźni między mną a Angelą.
– Cześć Angela – odpowiedziałam, widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą twarz przyjaciółki.
– Cześć – warknęła – możesz mi z łaski swojej powiedzieć, gdzie ty w ogóle jesteś? Miałyśmy jechać z Mateuszem i Maksem do sklepu! Czekaliśmy na ciebie, ale nie wróciłaś, więc pojechaliśmy sami.
– Jakoś to przeżyję – odrzekłam, w głębi ducha ciesząc się, że ominęło mnie bieganie za nią po sklepach. – Jestem w tej restauracji w centrum, gdzie byliśmy, kiedy Mateusz zdał maturę – odparłam, a gdy Krzysztof podpowiedział mi szeptem jej nazwę, dodałam – w Bohemie.
– Co ty robisz o tej porze w najlepszej restauracji w mieście? Do tego sama? – spytała, już bardziej zdziwiona niż zdenerwowana.
– Nie jestem sama – odpowiedziałam, zerkając kątem oka na Krzysztofa. – Angela, porozmawiamy jak wrócę do domu, niedługo powinnam już być. Pa!
– Czekaj! Z kim jesteś? – zawołała jeszcze, ale ja już się rozłączyłam.
– Musisz już wracać? – spytał Krzysztof, wołając kelnera, pewnie żeby zapłacić.
– Tak trochę – odpowiedziałam, a on cicho się zaśmiał.
– Zapłacę i zaraz jedziemy – zapewnił mnie i wyciągnął z kieszeni gruby, skórzany portfel. – Co ty robisz? – zapytał, widząc, że sięgam do torebki.
– Wyciągam swój portfel – odparłam.
– Przecież ja płacę, to ja cię zaprosiłem.
– Ale…
– Nie. Ja płacę – stanowczo urwał moje próby protestowania i podał kelnerowi banknot, zapewne zostawiając spory napiwek.
– W takim razie dziękuję – uśmiechnęłam się i wstałam, zerkając ze skwaszoną miną na szalejący na dworze wiatr i deszcz.
– Proszę – powiedział z uśmiechem, po czym zdjął koszulę i zarzucił mi ją na ramiona – będzie ci zimno w samej sukience – wyjaśnił, widząc moje zdziwione i pytające spojrzenie.
– A ty?
– O mnie się nie martw – odpowiedział; został w białej koszulce, idealnie opinającej jego umięśnione ramiona.
– Dzięki – opowiedziałam, dyskretnie wdychając cudowny zapach jego koszuli.
– Zawsze do usług – zaśmiał się i rozłożył parasol, wychodząc z restauracji.
Szliśmy do samochodu tak blisko siebie, że co chwila ocieraliśmy się dłońmi. Nie rozmawialiśmy, ale deszcz tak głośno bębnił w dach pobliskiego centrum handlowego, że musielibyśmy się przekrzykiwać. W pewnym momencie Krzysztof chwycił lekko moją rękę, a na pytające spojrzenie odpowiedział mi uśmiechem i mocniejszym uściskiem. W brzuchu szamotały mi się setki małych motylków, krzyczących radośnie: „Wziął mnie za rękę! Podobam mu się! Dał mi swoją koszulę, żeby mi nie było zimno!”. Zastanawiałam się, co one w ogóle tam robią, ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić usłyszałam ciepły głos Krzysztofa.
– Masz strasznie lodowatą rękę – powiedział mi niemal że do ucha – zimno ci?
– Nie – odparłam, nie do końca zgodnie z prawdą, ale to nie miało w tamtej chwili większego znaczenia.
– To dobrze – odrzekł niezbyt przekonany i otworzył przede mną drzwi samochodu, a gdy już usiadłam, zamknął je i zajął miejsce za kierownicą.
Powiedziałam mu gdzie mieszkam i po krótkim wytłumaczeniu, jak tam dojechać, ruszyliśmy. W drodze kontynuowałam opowieść o moim nudnym życiu, a kiedy już wyczerpałam zasób tematów spytałam, kiedy on mi o sobie opowie.
– Z pewnością, kiedy się spotkamy kolejny raz – odpowiedział, zerkając na mnie przelotnie, a w moim brzuchu motylki rozpoczęły jakieś skomplikowane tańce i akrobacje. – W którym domu mieszkasz? – spytał, kiedy wjechaliśmy na moją ulicę.
– W tym białym z wielką wierzbą przy wejściu – odparłam, a on zatrzymał się przed bramą; z radością zauważyłam, że przestało padać, choć nadal było pochmurno.
– Ładny pies – rzekł Krzysztof, wskazując na Nera, biegającego po ogrodzie i skaczącego radośnie z jednej kałuży do drugiej; ze zgrozą pomyślałam, ile czasu zajmie mi czyszczenie jego wielkich łap.
– Dzięki – odpowiedziałam i zerknęłam na sąsiedni dom, gdzie na podjeździe stał samochód firmy ochroniarskiej. – Znowu ochrona? – spytałam z lekką irytacją i zdziwieniem.
– Jak to znowu?
– Ostatnio u Marshallów ciągle włącza się alarm, bez żadnego powodu – wzruszyłam ramionami. – Dziękuję ci bardzo za obiad i za podwiezienie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy – no i za uratowanie od wybicia sobie zębów – uśmiechnęłam się i lekko zarumieniłam.
– Nie ma za co – odpowiedział i znów musnął dłonią mój policzek – jak już mówiłem, cała przyjemność po mojej stronie.
Wpatrywał się we mnie przenikliwym spojrzeniem, sprawiając, że, po raz kolejny, zaczęłam tonąć w głębi jego oczu. Czułam na skórze jakby maleńkie iskierki, przeskakujące między naszymi ciałami, znajdującymi się coraz bliżej siebie. Nigdy nie doświadczyłam jeszcze tak potężnego napięcia i tak silnej, choć tak niespodziewanej i głęboko skrywanej namiętności. Zdawało się, że każda z tych iskierek może zapalić lont, doprowadzając do niebezpiecznego wybuchu naszych ciał i buzujących w nich emocji. Nawet przez moment nie pomyślałam, że może być w tym coś niewłaściwego i niestosownego – on nagle zdawał się być nieodłączną częścią mnie, idealnie współgrającą i współistniejącą, choć nadal tak bardzo nieznaną i tajemniczą. Niespodziewanie poczułam jego dotyk w moich włosach i ciepły oddech przy policzku.
– Masz piękne oczy – wyszeptał zmysłowo, nieruchomiejąc z twarzą oddaloną zaledwie o milimetry od mojej – w ogóle cała jesteś piękna.
Przymknęłam lekko powieki i rozchyliłam usta, czekając na pocałunek. Po chwili jego wargi musnęły moje, a przez moje ciało przeszedł niezwykle silny dreszcz podniecenia, przenikający mnie dogłębnie. Wreszcie mogłam zrobić to, o czym marzyłam od chwili, gdy go ujrzałam – dotknęłam jego szerokich, umięśnionych ramion. Mogę potwierdzić, że jego bicepsy są naprawdę tak duże i twarde, na jakie wyglądają. Niestety, zanim zdążyłam rozpłynąć się w tych silnych objęciach, usłyszałam warkot wysokokonnego silnika przejeżdżającego obok samochodu, który brutalnie przerwał nasz pocałunek.
Odskoczyłam od Krzysztofa tak gwałtownie, jakby nagle jego dotyk zaczął mnie parzyć. Cudowna atmosfera pękła jak bańka mydlana, zostawiając po sobie lekką konsternację i zawstydzenie, doskonale zilustrowane w moich czerwonych policzkach, oraz zdziwienie i coś na kształt rozżalenia, malujące się w ciemnobrązowych oczach Krzysztofa.
– Muszę już iść – wyjąkałam, szukając dłonią klamki – jeszcze raz bardzo ci dziękuję…
– Aldona, przepraszam, jeśli… – zaczął, kładąc delikatnie rękę na moim ramieniu.
– Nie, nic się … to nie twoja wina – odparłam nieskładnie. – Ja tylko… muszę już iść… zadzwonię do ciebie... do zobaczenia – wydukałam z trudem i wyślizgnęłam się z samochodu.
– Aldona, zaczekaj – zawołał, wychodząc z samochodu i idąc w moją stronę – nie wzięłaś książek – powiedział i podał mi je.
– Dziękuję – odparłam cicho do swoich stóp i już miałam się odwrócić, gdy położył rękę na mojej dłoni.
– Dona… – powiedział miękko i cicho. – Co się stało? Dlaczego ode mnie uciekasz? Nie chcesz…
– Chcę – przerwałam mu, zbierając w sobie odwagę i patrząc mu prosto w oczy – po prostu… to co się zdarzyło między nami w samochodzie, co czułam, to było tak niesamowite, kompletnie dla mnie nowe, nie byłam na to przygotowana i dlatego…
– Rozumiem – rzekł spokojnie, a w jego spojrzeniu dostrzegłam, że mówi naprawdę szczerze – przepraszam za to, ale nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo na mnie działasz – dodał, odgarniając delikatnie włosy z mojej twarzy.
– Możliwe, że jednak zdaję sobie sprawę – wyszeptałam i, z niewiadomych mi przyczyn, wspięłam się na palce i lekko go pocałowałam.
– Czym sobie zasłużyłem na ten słodki buziak? – spytał z uśmiechem, a ja wzruszyłam ramionami, nie mogąc znaleźć wytłumaczenia.
Staliśmy chwilę w ciszy, patrząc sobie w oczy, i trwalibyśmy tak pewnie dłużej, gdyby srebrne audi Maksa nie zatrzymało się z piskiem opon nieopodal nas. Angela wysiadła z niego i pobiegła w stronę swojego domu, kompletnie mnie nie zauważając. Po chwili z drugiej strony samochodu wysiedli Maks i Mateusz i podążyli śladem Angeli.
– Mat! – krzyknęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę brata, który podszedł do mnie, po zmierzeniu Krzysztofa zaciekawionym spojrzeniem.
– Cześć – powiedział niepewnie, nie wiedząc jak potraktować towarzyszącego mi chłopaka – jako wroga, czy jako przyjaciela – Mateusz – przedstawił się, wyciągając w jego stronę dłoń.
– Krzysztof – odpowiedział i uścisnął rękę mojego brata – tańczyłeś na tym pokazie tańca, prawda?
– Tak – odparł zdawkowo Mat, po czym zwrócił się do mnie – wiesz może, co się stało?
– Nie, ale co miałoby się stać? – spytałam zdziwiona, bo kompletnie nic nie wiedziałam, co było dość niezwykłe, nie mogłam tego jednak powiedzieć na głos, nie przy Krzysztofie.
– Ktoś włamał się do domu Marshallów – odpowiedział mi brat, a widząc moje spojrzenie, dodał szybko – nikogo nie było wtedy w domu, ale alarm się nie włączył, więc włamanie odkrył dopiero pan Michael, kiedy wrócił z pracy.
– Nie rozumiem – odparłam cicho, chociaż informacja Mateusza była bardzo jasna.
– Ja też. Przyjdziesz zaraz?
– Tak już idę – odpowiedziałam mu i zwróciłam się do Krzysztofa – dziękuję jeszcze raz za wszystko, zadzwonię do ciebie później, do zobaczenia! – zawołałam do niego i pokiwałam mu ręką, idąc szybkim krokiem do domu Angeli i nawet nie odwracając się za siebie, by zobaczyć jak odjeżdża.
Czytanie tej powieści było dla mnie takim samym narkotykiem jak jej pisanie dla autorki.... Gratuluję!!!
OdpowiedzUsuń