wtorek, 18 października 2011

ROZDZIAŁ 12

Otworzyłam gwałtownie oczy. Oślepiły mnie  jasne promienie słońca, wlewające się do mojego pokoju. Zaraz… co ja robiłam w moim pokoju? Nie przypominałam sobie, żebym wczoraj tu przychodziła, chyba że… no tak, musiałam zasnąć wczoraj w salonie i ktoś pewnie przyniósł mnie do łóżka. Miałam tylko nadzieję, że to nie był Krzysztof, wystarczająco dużo zrobił poprzedniego wieczoru, żeby jeszcze zostać wykorzystanym do noszenia mnie.

Zerwałam się z łóżka i popędziłam na parter, na pograniczu świadomości odnotowując, że nadal jestem ubrana w spodnie i bluzkę, które miałam na sobie przed zaśnięciem na kanapie. Rodzice byli w jadalni – tata pakował jakieś dokumenty do teczki, a mama siedziała przy stole i sączyła kawę z filiżanki.

– Co z Angelą? – Spytałam, stając koło ojca i patrząc na niego natarczywie.

– Już myślałem, że nie wstaniesz nawet na obiad – odpowiedział z uśmiechem i położył ręce na moich ramionach. – Angela czuje się dużo lepiej, chociaż nadal jest osłabiona.

– W jakiej sali leży? – Zapytałam i chciałam pójść w stronę komódki z kluczami, ale uziemiła mnie ręka ojca.

– Hola, kochana. Najpierw musisz coś zjeść i doprowadzić się do porządku – nakazał, zerkając znacząco na moje sterczące w nieładzie włosy – później pojedziesz do szpitala z Mateuszem.

– Ale…

– Nie. Idź do pokoju i się ogarnij – przerwał mi stanowczo.

Westchnęłam ciężko, pożegnałam się z tatą wychodzącym do pracy i wróciłam do mojego pokoju. Stanęłam przed lustrem i zabrałam się do rozczesywania splątanych włosów, wijących się wokół mojej twarzy jak czarne, cienkie węże. Po skończeniu tej katorżniczej pracy, zrzuciłam z siebie ubrania i stanęłam pod prysznicem. Gorąca woda rozluźniła spięte mięśnie i otrzeźwiła poplątane myśli. Do mojej odblokowanej świadomości zaczęły docierać informacje, na które wczoraj nie zwróciłam żadnej uwagi.

Najdziwniejszą z nich było to, że znów nie miałam wizji. Już drugi raz wydarzyło się coś ważnego, a ja w ogóle nic o tym nie wiedziałam, ponadto nie miałam pojęcia dlaczego. Być może mój niecodzienny talent powoli tracił swą moc, a co za tym idzie, wreszcie mogłabym rozpocząć normalne życie? Z jednej strony bardzo tego chciałam, z drugiej bałam się, jak to będzie. Mimo wszystko, nie miałam pewności, czy potrafiłabym żyć bez wizji i jak by się to odbiło na losie moim i moich bliskich, miałam jednak wrażenie, że byłaby to dość drastyczna odmiana.

Powoli zaczynałam też zdawać sobie sprawę z tego, że Krzysztof stawał się dla mnie kimś naprawdę ważnym i najprawdopodobniej zakochiwałam się w nim, jeśli jeszcze tego nie zrobiłam. Już od naszego pierwszego spotkania wydawało się to być nieuchronne, choć nie chciałam wtedy dopuścić do siebie tej myśli. W końcu nie wierzyłam w prawdziwą, bezinteresowną miłość. Poczułam się jakoś dziwnie, po raz pierwszy nazywając w myślach to, co do niego czuję, nie było to jednak nieprzyjemne doznanie. Miałam tylko pewne wątpliwości, czy Krzysztof odwzajemnia to uczucie chociażby w połowie. Po zastanowieniu stwierdziłam, że pewnie tak, skoro nazwał mnie swoją dziewczyną i został ze mną niemal całą noc tylko po to, żebym nie była sama w domu. W każdym bądź razie musiałam znaczyć dla niego więcej, niż pierwsza lepsza osoba, sam mi to przecież powiedział.

W kwestii uczuć upewniłam się też co do innej sprawy – mój brat naprawdę zakochał się w Angeli. Oznaczało to, że prawdopodobnie niedługo nasza zgrana piątka się rozsypie, ponieważ wątpię, żeby Mateusz był w stanie znosić dłużej migdalenie się Maksa i mojej przyjaciółki. Nie chciałam, żeby do tego doszło – dla mnie również ich kłótnia byłaby dotkliwa, ponieważ, mimo że nigdy nie zwierzałam się Maksowi, dobrze czułam się w jego towarzystwie. Miał niesamowite poczucie humoru i styl bycia rozładowujący nawet najbardziej napiętą atmosferę, co często wykorzystywał do łagodzenia kłótni między mną a Mateuszem.

Z zamyślenia wyrwała mnie niespodziewanie lodowata woda. Wzdrygnęłam się i otuliłam białym, puszystym ręcznikiem, wychodząc z łazienki. Po chwili siedziałam już gotowa do wyjścia przy stole w kuchni, splatając nadal wilgotne włosy w warkocz. Mama bezskutecznie próbowała wmusić we mnie jajecznicę, miałam jednak tak ściśnięte gardło, że nie mogłam przełknąć ani kęsa.

– Dona, jesteś już gotowa!? – Usłyszałam głos Mateusza, dobiegający z korytarza; zerwałam się, rozlewając herbatę i zrzucając talerz z jedzeniem na podłogę.

– Idź, ja to posprzątam – zapewniła mnie mama.

Omiotłam spojrzeniem kawałki szkła leżące na podłodze, po czym pobiegłam do garażu,  dziękując mamie w biegu i chwytając po drodze skórzaną kurtkę motocyklową. Mateusz siedział już na motorze i odpalił silnik, gdy tylko usiadłam za nim i objęłam go ramionami. Jechaliśmy szybko, ale nie potrafiłam cieszyć się tą jazdą tak, jak zwykle – moją głowę zaprzątały całkiem inne myśli.

Przy wejściu do szpitala spotkaliśmy Maksa, który, sądząc po podkrążonych oczach i wczorajszym ubraniu, spędził tu całą noc. Nie rozmawialiśmy prawie w ogóle, powiedział tylko, że jedzie do domu się przebrać i odświeżyć, a później znów wraca do Angeli. Zanim zdążyliśmy coś odpowiedzieć, ruszył biegiem w stronę parkingu, niemal przewracając po drodze jakąś kobietę. Chciałabym, żeby kiedyś jakiś chłopak pokochał mnie tak bardzo, jak Maks Angelę, wiedziałam jednak, że jest to dość wygórowane marzenie.

Dojście do oddziału, na którym leżała moja przyjaciółka i znalezienie sali, na której leży, nie zabrało nam zbyt wiele czasu. Zatrzymałam się przed białymi drzwiami z numerem 415 i spojrzałam na Mateusza, który miał zmieszaną i zakłopotaną minę.

– Może lepiej będzie, jak ty do niej pierwsza wejdziesz – zaczął niepewnie i powiódł wzrokiem wzdłuż korytarza – ja pójdę poszukać jej rodziców, może wiedzą już, dlaczego wczoraj zemdlała.

­– Dobrze – odparłam cicho i zmierzyłam go uważnie – co cię gryzie, braciszku?

– Nic, czym powinnaś się zamartwiać – zbył mnie krótko – może powiem ci wieczorem – dodał jeszcze i poszedł w stronę wind.

Śledziłam jeszcze przez chwilę jego oddalającą się sylwetkę, po czym wzruszyłam ramionami i pchnęłam delikatnie uchylone drzwi. W pokoju z wymalowanymi na niebiesko ścianami stały dwa łóżka, ale tylko jedno było zajęte. Przez duże okna wpadały promienie lipcowego słońca i nieprzyjemny hałas dobiegający z ulicy, znajdującej się cztery piętra niżej. Nie chciałam budzić Angeli, więc jak najciszej zamknęłam uchylone okno i usiadłam na plastikowym krześle przy jej łóżku.               

Moja przyjaciółka jak zwykle wyglądała wręcz irytująco dobrze, nawet pomimo delikatnych cieni pod oczami i nienaturalnej bladości. Rozrzucone na poduszce jasne loki Angeli mieniły się tysiącami świetlistych refleksów, a jej lekko rozchylone usta doprowadziłyby do wariacji niejednego faceta. Poczułam niewielkie uczucie zazdrości, patrząc na nią, i niemal natychmiast zganiłam się za to w duchu – przecież to nie jej wina, że tak wygląda.

Siedziałam jeszcze chwilę i wpatrywałam się w jej perfekcyjną twarz wyrażającą absolutny spokój. Spała mocno i straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że uda mi się z nią porozmawiać przed zapadnięciem zmroku. Zrezygnowana zaczęłam wstawać, nie zauważyłam tylko, że moja kurtka zahaczyła się o metalową poręcz. Krzesło upadło z głośnym hukiem na posadzkę, a Angela powoli otworzyła zaspane oczy.

– Dona – uśmiechnęła się niemrawo i spróbowała usiąść, szybko jednak opadła z powrotem na poduszki – cholera, wszystko się kręci – dodała już nieco głośniej i zmarszczyła czoło, zakrywając oczy dłonią.

– Jak się czujesz? – Spytałam z troską, chociaż po jej wyglądzie mogłam się domyślać odpowiedzi.

– Cudownie – odparła sarkastycznie – nigdy się jeszcze tak dobrze nie czułam.

– Chyba nie jest aż tak źle, skoro stać cię na taką ironię – zauważyłam i uśmiechnęłam się do niej ciepło.

– Nic nie pamiętam – powiedziała cicho i spojrzała na mnie pytająco. – Co cię w ogóle wczoraj stało?

– Zemdlałaś w łazience – odpowiedziałam, zastanawiając się, czy uświadamiać ją co do przyczyny jej stanu, wolałam jednak zrobić to kiedy poczuje się lepiej. – Maks mi powiedział, że źle się czułaś, więc poszłam cię poszukać w toalecie. Leżałaś nieprzytomna na podłodze, zawołałam Krzysztofa i on przejął nad wszystkim kontrolę, kazał zawołać karetkę i wyniósł cię na zewnątrz.

– Pamiętam tylko, jak siedzieliśmy wszyscy przy stoliku, a później tańczyłam z Maksem… nic więcej.

– Na pewno niedługo sobie przypomnisz – pocieszyłam ją i dodałam, starając się zmienić temat – Mateusz rozmawiał z twoimi rodzicami i może dzisiaj wrócisz do domu.

– Fajnie – odparła już bez cienia ironii, przyglądając się z nieokreśloną miną swojej dłoni, podłączonej do kroplówki – będę miała siniaka – skrzywiła się, jakby była zdegustowana.

– Za tydzień zapomnisz, że w ogóle byłaś w szpitalu.

– Pewnie tak – powiedziała cicho, po czym spojrzała na mnie badawczo. – Znowu nic nie widziałaś – bardziej stwierdziła, niż spytała.

– Nie wiem dlaczego tak się stało. Przysięgam, że nadal…

– Wiem, wiem. Nadal jestem dla ciebie jak siostra – przerwała mi i zmarszczyła czoło. – Zauważyłaś, że twój talent psuje się od czasu, kiedy spotkałaś Krzysztofa?

– Czyżbyś coś sugerowała? – spytałam, zerkając na nią podejrzliwie. – Chyba nie…

– Nie wiem – po raz kolejny weszła mi w słowo – po prostu się zastanawiam… Co tam się dzieje? – zapytała, kiedy zza ściany dobiegły nas podniesione głosy.

– Zaraz zobaczę – zapewniłam ją, równie zaskoczona jak ona, i otworzyłam drzwi.

Na korytarzu stał Maks i mój brat, rozmawiający z rozrzewnieniem z rodzicami Angeli. Moje nagłe pojawienie się chwilowo przerwało gorączkową wymianę zdań, niestety tylko chwilowo. Po zamknięciu przeze mnie drzwi pan Marshall kontynuował swoją litanię wyrzutów.

– Mieliście na nie uważać! Obaj obiecaliście, że to bezpieczny klub, bez narkotyków, i że dziewczynom nic się nie stanie! – niemal krzyczał słynący z porywczości ojciec Angeli.

­– Panie Mar… – Maks nieśmiało próbował się wtrącić.

– Nie przerywaj mi! – warknął na niego, po czym zwrócił się do mnie już o wiele spokojniejszym głosem. – Czy Angela brała jakieś narkotyki?

– Już mówiliśmy, że nie – powiedział Mateusz.

– Wydaje mi się, że to nie ciebie pytałem – zmroził go wzrokiem pan Marshall i ponowił pytanie. – Widziałaś, czy Angela brała narkotyki?

Poczułam się jak na przesłuchaniu. No cóż, w końcu stałam przed świetnym prawnikiem, którego spojrzenie przewiercało mnie swoją intensywnością niemal na wylot. Zerknęłam przelotnie na stojącą za swoim mężem mamę Angeli. Jej błękitne oczy były lekko zaczerwienione od płaczu, cera blada, a twarz zasmucona. Ponownie przeniosłam wzrok na pana Marshalla i odpowiedziałam z całą stanowczością i spokojem, na jakie było mnie w tamtej chwili stać.

– Nie widziałam. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek był w klubie pod wpływem narkotyków.

– Oprócz Angeli – odparł pan Michael.

– Jestem pewna, że ona nie wzięła nic z własnej woli.

– Sugerujesz, że… – zaczął, nadal nie spuszczając ze mnie spojrzenia swoich piwnych oczu.

– Nic nie sugeruję. Po prostu wiem, że moja przyjaciółka nigdy dobrowolnie nie wzięła by do ust żadnych narkotyków, a pan, jako jej ojciec powinien o tym doskonale wiedzieć – powiedziałam nieco zirytowana, a wszyscy spojrzeli na mnie zszokowani, w końcu zawsze byłam wzorem dobrego wychowania.

– Sądzisz, że ktoś jej coś podał, tak?

– Jestem tego pewna – odpowiedziałam; nie wiedziałam, skąd taka pewność, nie miałam przecież żadnej wizji, nie widziałam jednak żadnej innej możliwości.

– A w jakim celu niby ktoś miał jej podawać ten cały rohypol?

– Nie mam pojęcia – odparłam szczerze.

– Co to w ogóle jest? – spytał Mateusz.

– Silny lek nasenny i uspokajający – odpowiedział mu Krzysztof, który pojawił się za mną nie wiadomo skąd.

– A ty to kto? – zapytał niezbyt uprzejmie Michael Marshall.

– Krzysztof Szafrański – wyjaśnił – też byłem wczoraj w klubie.

– Kolejny, który nie potrafił upilnować nastolatki – oburzył się i skierował swoje piwne oczy w mojego chłopaka.

– Angela nie potrzebuje opiekuna, proszę pana – odpowiedział spokojnie Krzysztof – poza tym, Maks z Mateuszem nie odstępowali jej na krok, poza chwilą, gdy poszła do toalety.

– Ty również sądzisz, że ona nie wzięła celowo tego czegoś?

­– Nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze dobrowolnie pigułki gwałtu – odpowiedział Krzysztof, nieświadomie rzucając bombę na środek korytarza.

– Co ty insynuujesz? – oburzył się ojciec Angeli. – Sądzisz, że moją córkę ktoś chciał zgwałcić?!

– Nie wiem, proszę pana, ale ktoś prawdopodobnie chciał, by stała się uległa i przestała trzeźwo myśleć – odparł Krzysztof.

– Twoja wiedza jest niebywale podejrzana, nie uważasz? – spytał podejrzliwie pan Marshall.

– Moja wiedza jest całkowicie normalna u studenta medycyny na trzecim roku – spokojnie, acz stanowczo odpowiedział na zarzut.

– Przepraszam cię, mój mąż nie chciał cię oskarżać – odezwała się cicho pani Marshall – oboje jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że uratowałeś Angelę – dodała już nieco głośniej; widocznie któryś z chłopaków opowiedział jej o przebiegu zdarzeń na imprezie.

– Ja jej nie uratowałem – zaprzeczył Krzysztof – zrobili to lekarze w karetce i w szpitalu. Ja tylko wyniosłem Angelę z klubu, nic więcej.

– Mimo wszystko i tak ci dziękujemy – odparł ojciec Angeli i skinął głową, po czym razem z żoną wszedł do sali, w której leżała jego córka.

– Jak się czujesz? – Krzysztof spytał czule i chwycił moją dłoń.

– Lepiej niż Angela – odpowiedziałam, wskazując głową w stronę drzwi, za którymi dopiero co zniknęli państwo Marshall.

– Jest tylko osłabiona i…

– Tylko?! – oburzyłam się i wyrwałam rękę z jego uścisku. – Jakiś psychopata nafaszerował ją pigułką gwałtu, a ty mówisz, że ona jest tylko osłabiona!?

– Uspokój się, kochanie. Nie powiedziałem przecież, że nic jej nie jest, ale jutro pewnie wyjdzie już ze szpitala, więc nie ma powodu, żeby tak dramatyzować.

– Ja dramatyzuję?! – krzyknęłam piskliwym, jakby nie należącym do mnie głosem.

– Jeszcze nie, ale niewiele ci do tego brakuje – odparł spokojnie i przybliżył się do mnie. – Chcesz gdzieś ze mną pojechać?

– Teraz? Ale Angela…

– Ona nie będzie cierpieć na brak twojego towarzystwa, ja jak najbardziej – odpowiedział i pocałował mnie w czoło.

– No dobrze, ale muszę komuś powiedzieć, że…

– Mateusz! – zawołał za moim bratem, który właśnie oddalał się w stronę bufetu. - Porywam twoją siostrę do wieczora, masz coś przeciwko?

– Skądże, tylko nie oddawaj jej za szybko – odparł i złośliwie się uśmiechnął – i lepiej zwróć ją w jednym kawałku, inaczej nasz ojciec zrobi ci wiwisekcję.

– Bez obaw – odpowiedział Krzysztof ze śmiechem.

– Mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, gdzie mnie zabierasz? – Spytałam, patrząc mu w oczy.

– Do siebie – uśmiechnął się zabójczo i chwycił moją dłoń, ciągnąc mnie w stronę wind.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz