wtorek, 18 października 2011

ROZDZIAŁ 17

                Mateusz wrócił bardzo późno, ponieważ po przeczesaniu okolicy pojechał od razu na komisariat. Leżałam już w łóżku i próbowałam bezskutecznie zasnąć od ponad godziny, gdy usłyszałam jego rozmowę z Krzysztofem.

– Szukają jej – rzekł mój brat, opadając ciężko na skrzypiące krzesło. – Najpierw nie chcieli przyjąć zgłoszenia, tak jak przewidziałem, wystarczyło jednak, że powiedziałem czyją córką jest i od razu zaczęli mnie słuchać. Jej ojciec prowadził kilka znanych spraw, a niektóre z nich nie przysporzyły mu zwolenników wśród środowisk przestępczych. Te włamanie pewnie też było ich sprawką. Wzięli jej zdjęcie, spisali moje zeznania i obiecali, że zrobią co w ich mocy.

– Na pewno ją znajdą – usłyszałam głęboki głos Krzysztofa i stłumiony dźwięk poklepywania po plecach. – Zadzwoniłeś już do rodziców?

– Do ojca, ma przekazać wszystko Marshallom i jutro rano przyjadą, jeśli uda im się znaleźć gdzieś nocleg. W domu zostanie tylko mama Angeli, w razie jakby ktoś dzwonił z żądaniem okupu – odpowiedział mój brat i ciężko westchnął. – Cudowne mam urodziny, w dodatku ostatnie, bo ojciec Angeli mnie zabije, kiedy o wszystkim się dowie. Ciągle myślę, że nic złego by się nie stało, gdybyśmy się nie upili.

– Przestańcie wreszcie gdybać – odparł na to zirytowany Krzysztof – Aldona też zaczęła się o wszystko obwiniać, mówiła, że powinna to przewidzieć.

– Właśnie, jak ona się czuje? – spytał Mateusz z troską.

– Głowa ją bolała, więc dałem jej tabletki przeciwbólowe i poszła spać. Jak ją uderzył myślałem, że będzie o wiele gorzej.

– Ja też, kiedy upadła bałem się, że straciła przytomność. Nie wiem, co zrobię Maksowi, jak go zobaczę, lepiej niech…

– Uspokój się – przerwał mu Krzysztof – myślisz, że ja nie mam na to ochoty? Żałuję, że mu za nią nie oddałem zanim wyszedł, może wtedy nie byłbym na niego taki wściekły, ale Aldona już mnie uświadomiła, że to by nic nie dało.

– Może przywróciłoby mu to rozum. Ech.. moja kochana siostrzyczka, jak zawsze przeciw przemocy – odparł Mateusz – pójdę zobaczyć, czy już zasnęła.

                Usłyszałam kroki na schodach, a po chwili w drzwiach stanął mój brat. Podniosłam się na łokciach i przyjrzałam mu z uwagą. W przytłumionym świetle lampy wiszącej na korytarzu, dostrzegłam malujące się na jego twarzy różne uczucia: smutek, rozpacz, troskę i głęboko ukrytą złość. Może to dość dziwna mieszanka, ale naprawdę nie potrafiłam tego inaczej określić.

– Słyszałaś naszą rozmowę? – spytał, a kiedy skinęłam w odpowiedzi głową westchnął z ulgą. – To dobrze, nie będę musiał wszystkiego powtarzać. Jutro razem z rodzicami zadecydujemy, czy zostać tutaj, czy wracać do domu.

– Ja zostaję – oświadczyłam stanowczo – dopóki Angela się nie znajdzie, nie ruszam się stąd.

– Też bym tak chciał i mam nadzieję, że nie zostaniemy tu zbyt długo.

– To wszystko moja wina – oświadczyłam, patrząc mu w oczy – wiedziałam, że coś jej grozi i nic nie zrobiłam, żeby ją uchronić, nic! – dodałam, a ostatnie moje słowo przeszło w żałosny jęk.

– Zabraniam ci tak mówić, rozumiesz? Nie możesz czuć się odpowiedzialna za każde złe rzeczy, które się wydarzą – odparł, a ja zignorowałam jego słowa, choć wiedziałam, że ma całkowitą rację.

– Zawiodłam – wychlipałam – zabiję się, jeśli jej się coś stanie.

– Aldona! – niemal wykrzyknął, zszokowany moimi słowami. – Jak możesz tak w ogóle myśleć! Jestem pewien, że ją znajdziemy, nie ma innej opcji.

– Mat – wyszeptałam żałośnie i przytuliłam się do niego jak małe, bezbronne dziecko – ja już nie daję rady. To wszystko… to mnie przerasta – wyjąkałam i rozpłakałam się na dobre.

                Mateusz objął mnie ramieniem i czule pogłaskał po włosach, szepcząc uspokajające słowa. Wyglądało no to, że zaczynałam wpadać w histerię, przytłoczona nadmiarem emocji i poczuciem winy. Dopiero wraz z upływem czasu potrafiłam dostrzec, jak bardzo bierna była moja postawa. Mogłam przecież coś zrobić, ja jednak wypłakiwałam się w ramionach brata i zamartwiałam zupełnie bez sensu. Gdybym zaczęła wcześniej działać i trzeźwo myśleć, może przyszłość wyglądała by zupełnie inaczej?



*   *   *



                Biegłam ile sił w nogach, z przerażeniem patrząc na biały punkt, oddalający się z każdym moim krokiem. Wokół panowała zatrważająca cisza, przerywana jedynie urywanym i niespokojnym oddechem. Nie słyszałam nawet dźwięku moich stóp uderzających o podłoże, choć było ono nieprzyjemnie twarde i zimne. Wszędzie dookoła unosiła się gęsta mgła, jakby utkana z pajęczej sieci i nieustępująca niczemu.

                Poślizgnęłam się i upadłam, a mgła zaczęła oblepiać mnie swoimi długimi, czarnymi mackami i zagarniać w siebie. Zerwałam się i znów zaczęłam biec, nie zważając na ból w kostce ani na powoli ogarniające mnie zmęczenie. Bałam się tej mgły tak samo, jak nisko zawieszonego nade mną, krwistoczerwonego sklepienia, które w każdej chwili mogłoby spaść i przygnieść mnie swoim ciężarem. Bezpieczny zdawał się tylko ten jasny punkcik, który stawał się coraz mniejszy i coraz bardziej oddalony.

                Zatrzymałam się. Przede mną mgła zapadała się w dół, spływała niczym wodospad w bezdenną przepaść. Nie, to nie był wodospad. To był wir, rosnący z każdą chwilą i pochłaniający wszystko do swej czarnej paszczy. Cofnęłam się przerażona, gdy grunt pod moimi stopami zaczął się zapadać.

                Potem znów zaczęłam biec. Oddalałam się od czarnej dziury, jednocześnie jednak zostawiałam za sobą jedyne źródło światła w tej przerażającej krainie. Niespodziewanie coś skapnęło na moje nagie ramię. Czerwona kropla. Czyżby krew? Spojrzałam w górę i zobaczyłam to samo sklepienie, co wcześniej, z tym że teraz zdawało się ono topić jak wosk, kiedy w porę nie zgasi się świeczki.

                Wtedy coś usłyszałam. Kroki. Nie moje kroki – ja przecież stałam w miejscu. Odwróciłam się i zdążyłam krzyknąć z przerażenia, zanim mężczyzna stojący przede mną zasłonił mi usta dłonią. Chciałam mu się wyrwać, uciec, byłam jednak zbyt słaba.

                To musi być sen, pomyślałam. Błagam, niech on się wreszcie skończy. Starałam się z całych sił wyrwać napastnikowi, w nadziei, że dzięki temu uda mi się obudzić. Po policzkach ciekły mi obfite strumienie łez, a serce biło mi jak szalone.

– Zostaw mnie! – wrzasnęłam, gdy tylko mężczyzna odsunął na chwilę rękę z mojej twarzy. – Puść!

                Desperacko starałam się uwolnić z więzów jego ramion, które zdawały się oplatać mnie jak grube, wijące się węże. Przez moment dojrzałam w ciemności błysk metalu. On ma nóż, pomyślałam zrozpaczona, ma nóż i za chwilę mnie zabije. Nie chciałam umierać, nie w ten sposób. Zaczęłam wyrywać się jeszcze mocniej niż dotychczas, udało mi się trafić łokciem w brzuch napastnika i uderzyć go ręką po twarzy. Przez moment zauważyłam kolor jego oczu – były niebieskie, choć przez chwilę pojawiły się w nich czerwone refleksy. Lufa pistoletu, którego wcześniej mylnie wzięłam za nóż, znalazła się nagle bardzo blisko mojej szyi.

                Krzyknęłam raz jeszcze i gwałtownie się obudziłam. Czerń i czerwień ustąpiły światłu tak niespodziewanie, że musiałam zamknąć oczy, porażone jego intensywnością. Zniknęła również otaczająca mnie wcześniej mgła, a ręce napastnika opadły jak przecięte liny.

– Nareszcie – usłyszałam przy uchu głęboki głos, pełen ulgi.

                Otworzyłam oczy, próbując zlokalizować źródło tego, jakże miłego dla uszu, dźwięku. Byłam mokra od potu i łez, a do tego drżałam, nadal ogarnięta strachem. Krzysztof siedział na krawędzi łóżka i wpatrywał się we mnie. Ubrany był jedynie w luźny podkoszulek i bokserki, a jego włosy były w ogólnym nieładzie, co pozwoliło mi sądzić, że wyrwałam go z łóżka. Dziwne, że w takim momencie byłam w stanie zwrócić uwagę na tak trywialne sprawy, jak wygląd mojego chłopaka, nieprawdaż?

– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie wystraszyłaś? – spytał bez cienia wyrzutu, dotykając z czułością mojego lewego policzka i ścierając z niego łzy. – Już spałem, kiedy usłyszałem twój krzyk, myślałem, że ktoś się włamał.

– Przepraszam – wyszeptałam łamiącym się głosem – śnił mi się jakiś koszmar… Mateusza też obudziłam?

– Nie, wziął tyle tabletek nasennych, że wybuch bomby go nie obudzi – odpowiedział i odgarnął mi z twarzy włosy.

– Jesteś na mnie zły?

– Oczywiście, że nie. Jak mógłbym być na ciebie zły? – spytał, przytulając mnie ostrożnie, z uwagi na moją nadal obolałą twarz. – Chociaż muszę przyznać, że masz niezły prawy sierpowy – dodał, chyba starając się zażartować, w tamtej chwili jednak nie byłby w stanie zrobić tego nawet najlepszy komik.

– Uderzyłam cię? – zdziwiłam się.

– Trochę – odparł i pocałował mnie w czoło – nie przejmuj się.

– Przepraszam, ja…

– Ciii – uciszył mnie – nie przepraszaj, tylko spróbuj zasnąć, jest środek nocy.

– Zostaniesz ze mną? – spytałam, wpatrując się w jego twarz.

– Jeśli tego chcesz, to tak – odpowiedział cicho.

                Odsunęłam się od niego i położyłam na łóżku. Krzysztof wstał i zgasił światło. Zanim moje oczy zdążyły przywyknąć do ciemności, położył się obok mnie  i czule otoczył mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego jak mała dziewczynka do swojego ukochanego misia.  Nadal lekko drżałam, uspokoiło mnie jednak ciepło bijące od jego ciała i bicie jego serca, znajdującego się zaledwie kilka centymetrów od moich uszu.

– Bardzo cię boli? – spytał troskliwie, muskając wierzchem dłoni prawą stronę mojej twarzy.

– Tylko troszkę – odparłam cicho, kładąc dłoń na jego plecach – prawie w ogóle.

– To dobrze – odpowiedział. – Nadal nie potrafię zrozumieć, jak osoba uważająca się za twojego przyjaciela, mogła cię obrażać i jeszcze do tego uderzyć – dodał ze złością.

– Nie denerwuj się tym – poprosiłam – Maks nie chciał mnie uderzyć, tylko oddać Mateuszowi. Ja znalazłam się w…

– Niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie, tak wiem, mówiłaś to już – odrzekł nieco zirytowany. – Co nie zmienia faktu, że budzą się we mnie mordercze chęci za każdym razem, gdy o tym myślę.

– Więc przestań o tym myśleć – szepnęłam, zamykając powieki – śpijmy już, proszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz