wtorek, 18 października 2011

Trochę o "Prześcignąć przyszłość"

Pisanie… czym ono dla mnie jest? Spytajcie muzyka, czym jest dla niego dźwięk, co czuje przy każdym pociągnięciu struny czy uderzeniu klawisza. Spytajcie aktora, jak to jest wyjść na scenę i wcielić się w inną postać. Tworzenie jest jak oddychanie. Tak jakby każde słowo było siłą napędową, a każde nowe zdanie terapią, pozwalającą odbić się od doczesności i zostawić rutynę gdzieś daleko za sobą. To niepowtarzalne uczucie, gdy przelewa się na papier swoje myśli, które krystalizują się i kształtują w spójną całość, a niekiedy rozpełzają się, tworząc jeszcze większy chaos, niż ten panujący w głowie. Pisanie jest jak narkotyk. Po napisaniu jednego słowa chce się wciąż pisać i pisać. Dokładnie to zawsze czuję, gdy biorę pióro do ręki i zaczynam pisać, zmieniając puste, białe kartki w jakąś historię.

„Prześcignąć przyszłość” to moja pierwsza, w pełni ukończona powieść. Wcześniej próbowałam już swoich sił w krótkich opowiadaniach, wszystkie jednak w ostateczności lądowały na dnie szuflady, ukryte przed jakimikolwiek spojrzeniami. Pomysł napisania dłuższej formy podsunęła mi jedna z najważniejszych dla mnie osób, czyli moja najlepsza przyjaciółka, umieszczona w dedykacji. Wtedy wszystko się zaczęło. Kształtowanie postaci, wymyślanie ich losów i powiązań między nimi, a także obmyślanie fabuły i wątków, tak, by wszystko ze sobą współgrało. Później zaczęło się pisanie, w szkole, w autobusie, na przystankach – wszędzie, gdzie się dało, byle jak najszybciej skończyć i móc zacząć przepisywanie całości do komputera. Oczywiście nie obyło się bez korekty, dotyczącej nie tylko stylu, ale również fabuły, ponieważ w trakcie przepisywania zmieniło się wiele koncepcji co do losów bohaterów. Pierwotna wersja różni się więc od tej ostatecznej pod tyloma względami, że zdają się to być niemal osobne historie.

Teraz, po dwóch latach od rozpoczęcia pracy nad „Prześcignąć przyszłość”, chciałabym się podzielić moją powieścią z szerszym gronem, niż tylko z moimi przyjaciółmi i znajomymi. Liczę na szczere opinie i życzę przyjemnej lektury. J

ROZDZIAŁ 1

Powieść tę dedykuję Sonii Stasik, która była zapalnikiem, przy tworzeniu fabuły i postaci. To jej Angela zawdzięcza osobowość, Mateusz nieszczęśliwą miłość (do czasu), a ja - niezapomniane chwile.

Powoli zatrzymałam rower i zeskoczyłam z niego, jeszcze zanim zdążył całkowicie zahamować. Oparłam go o najbliższe drzewo, wyjęłam butelkę z wodą i ugasiłam pragnienie po dwóch godzinach nieprzerwanej jazdy. W międzyczasie usłyszałam za plecami hamowanie rowerów moich przyjaciół. Jak zwykle byłam od nich szybsza, chociaż tym razem tylko o niecałą minutę. Ściągnęłam ciaśniej gumkę na moich wysoko upiętych włosach i odwróciłam się na pięcie. Chłopacy już zdążyli porzucić rowery w trawie i poszli w moje ślady, wypijając do dna wodę ze swoich butelek. Angela próbowała postawić swój jednoślad na nóżce, co, biorąc pod uwagę nierówny teren, nie było zbyt dobrym pomy­słem.

– Już nigdy nie dam wam się wyciągnąć tak daleko – marudziła moja przyjaciółka, poddając się w końcu i idąc za naszym przykładem, oparła rower o drzewo. – To czysty masochizm. Siodełko całą drogę wrzynało mi się w…

– Angela, błagam, oszczędź nam tych niewątpliwie uroczych szczegółów – poprosił Mateusz, mój brat, przeczesując palcami swoje czarne, krótkie włosy.

– Dopisuję się do prośby – odparłam, chcąc się z nią trochę podroczyć.

– A ja chętnie sobie posłucham – powiedział Maks, chłopak Angeli, przeciągając się, przez co sprawiał wrażenie jeszcze większego, niż w rzeczywistości; co wcale nie znaczy, że należy do grubych osób, jest typem faceta, którzy są po prostu duzi, jeśli wiecie co mam na myśli.

– O jakże cudownym tyłku panny Angeli możecie sobie pogadać, jak będziecie sami – rzuciłam, zakładając za ucho kosmyk włosów, którym udało się wyswobodzić z uwięzi. – Teraz zajmijcie się lepiej szukaniem miejsca na piknik.

– Ciebie nic nie boli? – zdziwiła się Angela.

– Nie, a dlaczego miałoby mnie coś boleć? – spytałam z uśmiechem. – Z Mateuszem czasami pokonujemy dłuższe trasy.

– Zawsze wiedziałam, że jesteś mutantem – stwierdziła, na co tylko przewróciłam oczami, przyzwyczajona do jej poczucia humoru. – Swoją drogą, masz może lusterko?

– Oczywiście – odpowiedziałam, sięgając do plecaka.

Zanim podałam jej lusterko, zerknęłam przelotnie na własne odbicie. Mój wygląd nie zmienił się ani trochę od czasu, kiedy ostatni raz się widziałam, to jest rano w domu. Teraz ciasno związane gumką, długie do pasa i notorycznie proste, czarne włosy opadały na moje ramiona w całkowitym nieładzie. Duże, zielone oczy, otoczone wachlarzem gęstych rzęs bez śladu tuszu, błyszczały się swoim jakby wewnętrznym światłem. Usta zakrywały białe i niemal idealnie proste zęby, dzięki noszeniu w dzieciństwie aparatu ortodontycznego. No i rumieńce na policzkach – moje odwieczne utrapienie, szczególnie we wstydliwych i konsternujących sytuacjach. Do tego blada, jakby lekko brzoskwiniowa cera, nieco dziwnie wyglądająca w zestawieniu z ciemnymi włosami i zielonymi oczami oraz bardzo kontrastująca z wcześniej wspomnianymi rumieńcami. Widzicie więc, że oprócz tej ostatniej cechy i nieco większego niż u przeciętnej dziewczyny wzrostu, nic nie odróżnia mnie z tłumu. Przynajmniej jeśli chodzi o wygląd; moja psychika to całkiem inna bajka.

– To jak dziewczyny, gdzie rozkładamy obóz? – spytał Maks omiatając spojrzeniem okolicę, na którą składały się drzewa, trawa, gdzieniegdzie jakieś kwiatki, niewielka polana oświetlona słońcem i znowu drzewa.

– Nazywasz obozem koc i trochę jedzenia? – zaśmiałam się, unosząc brwi.

– Brzmi lepiej niż piknik – bronił się z uśmiechem. – To gdzie położyć ten koc?

– W cieniu – odpowiedziałam odruchowo, zważając na moją jasną skórę i tempo, w jakim pod wpływem słońca staje się ona czerwona oraz fakt, że nie miałam przy sobie balsamu do opalania.

– W słońcu – odparła w tym samym momencie Angela, której karnacja, mimo naturalnych blond włosów, była o wiele ciemniejsza od mojej.

– To co robimy? – Mateusz wtrącił się do rozmowy.

– Ja mogę się położyć na trawie – wzruszyłam ramionami i ułożyłam się wygodnie na najrówniejszym terenie, pod największym w okolicy drzewem; nie lubiłam stwarzać niepotrzebnych problemów, zresztą i tak już wcześniej wiedziałam, że tak to się skończy.

– No i po kłopocie – stwierdziła Angela, wyrywając Maksowi koc i rozkładając go w najbardziej nasłonecznionym miejscu w zasięgu wzroku, nie żeby tych miejsc było w okolicy daleko, w końcu byliśmy w środku lasu; ja tymczasem przymknęłam oczy i delektowałam się otaczającym mnie zewsząd zapachem świeżości.

Chyba nadeszła pora na małe wyjaśnienie relacji między naszą czwórką. Zacznę od Angeli, no bo w końcu kobiety mają pierwszeństwo. Przyjaźnimy się od niepamiętnych czasów, a dokładniej od momentu, gdy rodzice Angeli, państwo Marshall, przyjechali z USA do Polski wraz z dwuletnią wówczas córeczką. Wprowadzili się do domu obok mnie i tak zaczęła się nasza znajomość. Nasi rodzice również się zaprzyjaźnili, a mój tata i Michael Marshall prowadzą razem najlepszą w mieście kancelarię adwokacką. Nawet na wakacjach odbierają telefony od swoich bogatych klientów, którzy wpakowali się w kłopoty, takie jak na przykład morderstwo czy poważne pobicie. Zwykle właśnie takimi sprawami się zajmują. Moja mama pracuje razem z nimi, ale ona udziela porad w kwestii spadku czy rozwodu, co jest o wiele nudniejsze niż udowadnianie przed sądem niewinności albo chociażby maksymalne złagodzenie kary oskarżonego o morderstwo.

Wracając do tematu – Angela i ja jesteśmy niemal nierozłączne, z czego dość często stroją sobie żarty Maks i Mateusz. My same nie widzimy nic dziwnego w plotkowaniu i rozmawianiu o trywialnych rzeczach przez dwie, trzy godziny dziennie. W zupełności zgadzam się natomiast z oceną chłopaków, że śmiesznie razem wyglądamy. Angela – niska, smukła blondynka o niebieskich oczach – obok mnie – wysokiej, zielonookiej szatynki o figurze klepsydry. Do tego mamy całkiem odmienne charaktery: mnie można by porównać do spokojnie płynącej przez nizinę rzeki, ją do rwącego, górskiego potoku. Może dlatego tak dobrze się rozumiemy.

Całkiem inna jest historia dotycząca naszej znajomości z Maksem. On i Mateusz znają się od kołyski, i to dosłownie, bo urodzili się tego samego dnia, w tym samym szpitalu, a później, razem ze szczęśliwymi z urodzenia pierwszych synków mamusiami, leżeli w tej samej sali. Oczywiście mamy bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły i po kilku latach utworzyły trio kumpelek wraz z mamą Angeli, Dorotą Marshall, takim to sposobem doprowadzając do przyjaźni swoich dzieci ( i w rezultacie czegoś więcej, w przypadku Angeli i Maksa). Dobra, koniec już tej opowieści rodem z „Mody na sukces”.

Aha, jeszcze tylko jedno. Co do Mateusza, jak już wspomniałam jest on moim bratem. Moim jedynym, niesamowicie do mnie podobnym (poza kilkoma szczegółami i ciemniejszą karnacją), o dwa lata starszym bratem. Mimo że bardzo go kocham, on mnie również, regularnie doprowadzamy naszego niezwykle spokojnego ojca do szewskiej pasji kłótniami, takimi jak czyja to kolej na wyjęcie naczyń ze zmywarki lub wyniesienie śmieci. Poza tymi drobnymi sprzeczkami rozumiemy się bardzo dobrze i wiemy o sobie niemal wszystko, co czyni nas idealnym przykładem relacji bratersko-siostrzanych.

W ogóle stanowimy naprawdę zgraną paczkę i spędzamy ze sobą dużo czasu; teraz będzie go jeszcze więcej ze względu na wakacje. Nasze upragnione wakacje, po męczącym roku w liceum – w pierwszej klasie, w przypadku moim i Angeli, oraz w maturalnej, jeśli chodzi o Maksa i Mateusza. W sumie to prawdziwe wakacje będziemy miały tylko my, jako że chłopacy muszą się szykować do kolejnych egzaminów, tym razem na studia. Jak na razie jednak zupełnie się tym nie przejmowali, w szczególności Maks, który gonił Angelę po całej polanie, strasząc ją żabą. Tak przynajmniej osądziłam po krzykach i piskach mojej przyjaciółki, a żeby to potwierdzić, otworzyłam oczy.

– Zostaw to! – jęknęła, odskakując od niego i prawie przewracając się na trawę. – To jest obrzydliwe!

– Wcale nie – odpowiedział Maks, podchodząc bliżej niej. – Dotknij jej i sama zobacz, może jak ją pocałujesz, to zmieni się w księcia.

– Sam ją pocałuj – powiedziała i znów pisnęła, gdy Maks zbliżył się do niej z wyciągniętą dłonią, na której spokojnie siedziała spora, zielona żaba. – Wolę pocałować Nestora niż chociażby dotknąć tę żabę. Weź ją! – krzyknęła, gdy zwierzak zniecierpliwiony siedzeniem na ręce, skoczył w jej kierunku; gwoli wyjaśnień, Nestor to pies Angeli, wielki, włochaty golden retriever.

– Już sobie poszła, księżniczko – odparł Maks, wycierając dłoń o swoje dżinsy – ale jak chcesz, możesz pocałować mnie – dodał, zanim pociągnął ją za rękę poza zasięg naszego wzroku.

– Jak zwykle to samo – mruknął Mat, siadając ciężko obok mnie. – Nie wkurza cię to?

– Nie – odpowiedziałam, znów przymykając oczy. – Pewnie też byśmy zachowywali się tak jak oni, gdybyśmy kogoś mieli.

– Ale nie mamy – odparł, kładąc się na trawie – i nie przewiduję żadnych zmian w tej kwestii w najbliższym czasie.

– Sądzę, że podobasz się Adze – powiedziałam, mając na myśli jego koleżankę z klubu tańca. – Jakbyś ją zaprosił na randkę, pewnie by się zgodziła.

– Naprawdę? – spytał bez większego entuzjazmu. – Zastanowię się, chociaż nie potrzebuję teraz dodatkowego cienia.

– Dodatkowego cienia? – zdziwiłam się, nie mogąc sobie przypomnieć, o co może mu chodzić.

– Zapomniałaś już jak to było, kiedy chodziłem z Klaudią? – zapytał, rysując w powietrzu znak cudzysłowu przy słowie „chodziłem”. – Przyczepiła się do mnie jak rzep psiego ogona. Mało brakowała, a do łazienki by ze mną chodziła – dodał ironicznie i z niewielkim rozgoryczeniem.

– No tak – mruknęłam, przypominając sobie drobną brunetkę z klasy Mateusza, niezmiennie wiszącą na jego ramieniu w czasie przerw, przynajmniej dopóki z nią nie zerwał (wtedy ograniczała się tylko do jadowitych spojrzeń, rzucanych w jego stronę).

– Skoro już zeszliśmy na ten beznadziejny temat – powiedział ponurym głosem – Kuba kazał mi się zapytać, czy się z nim nie umówisz.

– Znowu? – jęknęłam zbolałym tonem. – Oczywiście uprzedziłeś go, że nie ma na co liczyć?

– Jasne, że tak – uśmiechnął się przelotnie, po czym mrugnął do mnie i wrócił do wylegiwania się na trawie.

Razem z Angelą, a do czerwca tego roku także z Maksem i Mateuszem, chodzę do tej samej szkoły, czyli do prywatnego liceum, bardzo przypominającego szkoły średnie w Ameryce. Mamy nawet drużynę czirliderek, do której, ku mojej wielkiej rozpaczy i zgryzocie, należę razem z Angelą, na szczęście to ona pełni rolę kapitanki drużyny, ja jestem tylko jej zastępczynią. W społeczności mojej szkoły bycie czirliderką nie wiąże się jednak tylko z chodzeniem na mecze, żeby odtańczyć w złoto-błękitnych strojach (barwy naszej drużyny koszykówki) wyuczony na treningach i okupiony litrami potu układ, ale także z automatyczną przynależnością do śmietanki towarzyskiej. Należenie do szkolnej elity zobowiązuje z kolei do umawiania się na randki z którymś z jej członków, czyli oczywiście z jakimś sportowcem (na przykład z wspomnianym przez Mateusza Kubą, który ma zdecydowanie więcej mięśni niż zwojów mózgowych). Kontynuując  ten łańcuszek, randka z jednym z koszykarzy w naszej szkole równa się słuchaniu o sporcie przez całe spotkanie, co jest związane z powstrzymywaniem ziewania przez cały ten czas.

Nic więc dziwnego, że do tej pory jeszcze nie znalazłam nikogo, z kim chciałabym być tak naprawdę, a nie przez jakiś niepisany, szkolny kodeks.  Angeli się poszczęściło, bo z Maksem stworzyła naprawdę idealną parę: ona – kapitanka czirliderek, on – do niedawna rozgrywający w szkolnej drużynie koszykówki. Możecie sobie wyobrazić, jak razem wyglądają – filigranowa blondynka i brązowowłosy sportowiec, w skrócie cud, miód, malina. Za kilka lat pewnie wezmą huczny ślub, kupią piękny, biały domek z basenem w ogrodzie i sprawią sobie gromadkę cudownych, niebieskookich dzieci. Ja i Mateusz tymczasem nadal pozostaniemy na etapie poszukiwań.

Prawdopodobnie jednak mój braciszek w końcu przełamie się i zaprosi do kina wcześniej wspomnianą przeze mnie Agnieszkę lub inną tancerkę z jego klubu tańca „Dance forever”. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale mój brat jest naprawdę znakomitym tancerzem i razem z Angelą, która jest jego partnerką, zdobywa zwykle pierwsze miejsca na turniejach, zarówno w tańcach standardowych jak i latynoamerykańskich. Jak na razie udało im się dotrzeć do klasy C, ale ciągle mi powtarzają, że już niedługo zmienią ją na B. Chyba, że wcześniej wykończą się treningami, co, biorąc pod uwagę ich ilość, jest całkiem prawdopodobne.

– To umówisz się z Agnieszką? – spytałam po dłuższej chwili milczenia, opierając się na łokciu i patrząc na niego badawczo.

– Nie wiem – mruknął, po czym odwrócił się tyłem do mnie – daj mi spokój.

– Nie dam – odparłam, ciągnąc go za ramię, żeby znów odwrócił się przodem do mnie – bo dobrze cię znam i wiem, że nie pasuje ci bycie samemu. Powinieneś…

– A dlaczego ty się z kimś nie umówisz? – przerwał mi zirytowany. – Ciągle tylko mówisz mi, co powinienem robić, a sama nie masz faceta.

– Bo nie chcę – odpowiedziałam, wpatrując się w nisko zawieszony baldachim liści nad moją głową, skutecznie odcinający dopływ promieni słonecznych do miejsca, w którym leżałam – chłopak jest mi teraz potrzebny jak piąte koło u wozu.

– Tylko jak przebijesz jedną oponę, to zapasowe koło może ci się przydać – powiedział, po czym wstał i otrzepał się z liści.

– Uważaj, co robisz – oburzyłam się, gdy spadło na mnie sporo małych gałązek i suchej trawy – poza tym, wiesz dobrze, że nie wierzę w miłość. Według mnie to tylko iluzja, wymysł naszego umysłu, mający osłodzić nam życie.

– Kiedyś zmienisz zdanie, siostrzyczko – powiedział, podając mi rękę i podciągając mnie do góry. – Spójrz chociażby na naszych rodziców.

– Wyjątek potwierdza regułę – rzuciłam, a mój brat już zaczął się szykować do odpowiedzi, gdy z gęstwiny drzew niespodziewanie wyłoniła się Angela.

– Wracamy już? – spytała.

­– Tak – odpowiedziałam krótko, szczęśliwa, że uratowała mnie przed kolejnym wywodem Mateusza.

– To fajnie – odparła sarkastycznie, poprawiając swoje nieco wymiętoszone ubranie i związując włosy w koka. – A co z jedzeniem?

– Zjemy po drodze – zadecydowałam.

Nadal uśmiechnięta, czego nie można już było powiedzieć o Angeli, która na zapas masowała swoje pośladki, wsiadłam na rower i ruszyłam, gdy tylko pozostali byli gotowi do drogi. Powiew orzeźwiającego wiatru, przynajmniej w stosunku do temperatury powietrza wynoszącej około 30oC, jeszcze bardziej polepszył mi humor i całkowicie usunął z mojej głowy natrętny obraz, będący tworem mojej wyobraźni i ukazujący mnie, jako starą pannę. Prędkość, rosnąca w miarę zjeżdżania ze sporego wzniesienia, też miała w tym swój udział. Czułam się cudownie, mknąc tak wąską dróżką z wieloma wybojami, które musiałam wymijać, lawirując między nimi slalomem. Tak mogłoby wyglądać całe moje życie – bez wpadania w dziury, wjeżdżania na kamienie. Pomarzyć sobie można.

ROZDZIAŁ 2

– A teraz, jak naprawdę powinna wyglądać rumba, pokażą nam pary z numerami pierwszym, trzecim, piątym, siódmym, dziewiątym i czternastym – zapowiedziała przesadnie entuzjastycznym głosem kobieta o mysich włosach i w tandetnym, zielonym kostiumie, a z głośników popłynęła muzyka z filmu „Dirty dancing”.

Spojrzałam na Angelę i Mateusza, wybiegających wraz z pozostałymi parami zza kulis, po czym przeciągle ziewnęłam. Zastanawiałam się, ile jeszcze może potrwać ten turniej i czy popełnię straszne faux pas, kiedy po prostu wstanę i wyjdę. Nie chodziło o to, że nie obchodził mnie mój brat i przyjaciółka, jednak widziałam ten ich taniec tyle razy, że poznałam go już niemal na pamięć. Zerknęłam na siedzącego koło mnie Maksa i szturchnęłam go w ramię, gdy zauważyłam, że uciął sobie drzemkę.

– Angela z Matem tańczą – poinformowałam go, gdy spojrzał na mnie z rozkojarzeniem w swoich intensywnie niebieskich oczach.

– I dlatego musiałaś mnie budzić? – mruknął, ale przeniósł wzrok na swoją dziewczynę, tańczącą taniec miłości z jego najlepszym kumplem.

Wzruszyłam ramionami i bez większego zainteresowania zaczęłam rozglądać się po całej sali. Zgromadziło się dość wiele ludzi, choć w większości były to pewnie rodziny albo znajomi tancerzy. Stali lub siedzieli w drobnych grupkach i oklaskiwali poszczególnie wyczytywane pary    ; z zadowoleniem stwierdziłam, że największy aplauz otrzymali mój brat i Angela, którzy właśnie tańczyli jakąś piekielnie trudną serię kroków.

Moją uwagę przykuł chłopak, a w zasadzie to już mężczyzna, stojący blisko parkietu obok niskiej tancerki w krwistoczerwonej sukni. To, że nie był tancerzem można było stwierdzić na pierwszy rzut oka – nie miał numerku przyczepionego na plecach, do tego był zdecydowanie nieodpowiednio zbudowany: za wysoki (miał prawdopodobnie  ze dwa metry) i zbyt szeroki w ramionach. Pewnie nie wypada gapić się, tak jak ja, na obcego faceta, ale na swoją obronę mogę przywołać fakt, że jego bicepsy wyglądały niesamowicie pod cienkim materiałem granatowej koszulki. Zaciekawiło mnie, czy pod tą koszulką kryją się również wyrzeźbione na podobieństwo sześciopaku mięśnie brzucha; aż miałam ochotę podejść do niego i to sprawdzić.

Stop! Co się ze mną działo? Napawałam się widokiem obcego, ciemnowłosego i diabelnie przystojnego faceta, który nie wie nawet o moim istnieniu. W dodatku, sądząc po krótkim uścisku, który właśnie wymienił z dziewczyną w czerwonej sukience, był już zajęty. Zresztą nawet, jakby nie był, to z jakiej racji miałby się mną zainteresować? Pewnie jest już po dwudziestce, podczas gdy ja nie mam nawet osiemnastu lat. Myśl, a raczej marzenie, że mógłby się ze mną umówić, było więc kompletnie pozbawione sensu. Tym bardziej, że nie znałam jego imienia, nazwiska czy charakteru.

Być może zalicza się do grupy wymuskanych mięśniaków, myślących przeważnie tylko o tym, jaki koktajl proteinowy zaserwować sobie wieczorem lub gdzie iść na imprezę i jaką dziewczynę będzie mógł zbajerować na swoje ciało atlety. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce i że kieruję się stereotypami, jakimi nasiąknęłam w szkole. Może ten facet po prostu dba o swoje zdrowie? Może wcale nie marzy o dostaniu się na olimpiadę w podnoszeniu ciężarów? Ja w końcu jestem wegetarianką, a wcale nie wariuję na punkcie ekologii i nie należę do Greenpeace. Nie powinnam oceniać ludzi po pozorach...

– Dona, co z tobą? – głos Mateusza przerwał moje rozmyślania. – Zasnęłaś?

– C-co? Nie… – odpowiedziałam nieco rozkojarzona, niechętnie przenosząc na niego wzrok. – Patrzyłam jak tańczycie.

– Skończyliśmy już chwilę temu – odparł z uśmiechem. – W co się tak wpatrywałaś jak w obrazek? Albo raczej w kogo?

– W nikogo – zaprzeczyłam lekko speszona, że ktoś mnie na tym przyłapał.

Mimowolnie spojrzałam w kierunku obiektu moich wcześniejszych obserwacji, a Mateusz podążył za moim wzrokiem. W tym samym momencie, jakby kierowany jakąś siłą wyższą, ów obiekt odwrócił głowę i spojrzał prosto na mnie. Z tak daleka nie byłam w stanie dokładnie określić koloru jego oczu, zauważyłam jednak, że były bardzo ciemnie. Uśmiechnął się do mnie, a później, ku mojemu bezgranicznemu zdziwieniu, puścił mi perskie oko. Poczułam rumieniec szybko rozprzestrzeniający się na mojej twarzy i w myślach zaczęłam przeklinać geny mamy, odpowiedzialne za tę cechę.

– Czy to tylko moja wyobraźnia, czy tamten facet naprawdę przed chwilą do ciebie mrugnął? – spytał mój brat, gdy ciemnowłosy i ciemnooki chłopak odwrócił od nas wzrok.

– To było pewnie dla kogoś w wyższych rzędach – odparłam szybko; miałam wrażenie, że twarz za chwile stanie mi w płomieniach.

– Jasne – powiedział sceptycznie, przyglądając mi się uważnie.

– Mateusz! – krzyknęła zrozpaczonym głosem Angela. – Patrz! – uniosła w górę swoje buty do tańca, z których jeden miał złamany obcas – Co ja teraz zrobię!? Za chwilę tańczymy! Nikt nie zdąży mi dowieźć drugich butów! Powinnam to przewidzieć, już od jakiegoś czasu z tym obcasem było coś nie tak, mogłam wziąć przecież te nowe, beżowe sandałki.

– Są w samochodzie w bagażniku – odparłam spokojnie, biorąc kluczyki od Maksa – zaraz je przyniosę.

– Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – spytała, choć tak naprawdę, wiedziała, że mówię serio; odgrywała po prostu swoją rolę. – Kocham cię! – zadeklarowała piskliwie, rzucając mi się w ramiona. – Jesteś cudowna! Bez ciebie nie mielibyśmy szansy na finałowy etap!

– Lepiej już pójdę, żebyś zdążyła je założyć – odparłam, z ulgą wyswobadzając się z jej uścisku; nie żeby w jakiś sposób było to nieprzyjemne, po prostu zwykle unikam kontaktów cielesnych z ludźmi.

Angela posłała mi jeszcze jeden olśniewający uśmiech pełen wdzięczności zanim w podskokach podbiegła do Maksa. Falbaniasty tył jej różowej sukienki niemal dotknął podłogi, gdy usiadła swojemu chłopakowi na kolanach, jej przód natomiast nadal pozostał długości miniówki. Nie można było nie zauważyć, jak uroczo razem wyglądają, ale o tym już zdaje się wcześniej wspominałam.

Włożyłam kluczyki od srebrnego audi Maksa do kieszeni i ruszyłam w stronę wyjścia. Na zewnątrz panował jeszcze większy upał i duchota niż w środku sali, chciałam więc jak najszybciej wziąć buty Angeli i wrócić. Pewnie udałoby mi się to bez problemu, gdyby w czarnym lexusie nie siedział facet, któremu przyglądałam się zaledwie kilka minut wcześniej. Zupełnie się tego nie spodziewałam, a nie jestem do tego przyzwyczajona – zwykle wiem o większości rzeczy, które mają się zdarzyć, ale o tym później.

Czując, że się czerwienię, postanowiłam możliwie jak najbardziej niezauważalnie wziąć co trzeba i zwiać z powrotem. Pech chciał, że akurat gdy nurkowałam w głąb bagażnika, usłyszałam odgłos otwierania, a po chwili zamykania drzwi od samochodu. Udawałam, że nie mogę znaleźć butów w bagażniku i tak chciałam przeczekać, aż on oddali się na bezpieczną odległość. Może to nie był najlepszy pomysł, ze względu na to, że wypinałam mój spory tyłek (jedna z wątpliwych zalet posiadania figury klepsydry) zakryty tylko krótkimi, dżinsowymi spodenkami, ale zdecydowanie wolałam to niż bezpośrednią konfrontację.

– Cześć – odezwał się ktoś za mną, bardzo głębokim i ciepłym głosem, a ja natychmiast się wyprostowałam, co okazało się niezbyt dobrym posunięciem.

– Au – jęknęłam, gdy uderzyłam się głową w otwarte drzwi bagażnika. – Eee… cześć – wydukałam, odwracając się.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Nic ci się nie stało? – spytał, jakby naprawdę go to obchodziło.

– Wszystko w porządku – odparłam z zażenowaniem, choć byłam święcie przekonana, że nie wydobędę z siebie ani jednego dźwięku.

Okazało się, że ten facet, kimkolwiek był, wyglądał o wiele lepiej w świetle słonecznym. Jego oliwkowa skóra była ciemniejsza od mojej (nie żeby to było jakieś wielkie osiągnięcie, ponieważ jestem blada jak ściana), choć nie wyglądała na zbyt opaloną – widocznie posiadał ciemną karnację. Zauważyłam też, że miał ciemnobrązowe oczy, których tęczówki przypominały rozpuszczoną, gorzką czekoladę. W ogóle miał w sobie coś z Latynosa, coś, co nadawało mu niesamowicie seksowny wygląd. Czułam, że sama za chwilę się rozpuszczę przez ten jego wzrok.

– To dobrze – odpowiedział jakby z ulgą, chociaż co go obchodzi to, czy nic mi nie jest – jestem Krzysztof – przedstawił się, wyciągając do mnie rękę.

– Aldona – wyjąkałam, ściskając jego dłoń, o wiele większą i ciemniejszą od mojej; kiedy ją uścisnęłam, przez moje ciało przeleciał dziwny, choć przyjemny dreszcz.

– Miło mi – odpowiedział uśmiechając się, po czym skinął głową na trzymane przeze mnie buty i zapytał – tańczysz?

– Ja? Nie, nie umiem – mimo niezręczności tej sytuacji (przynajmniej z mojej strony), zaśmiałam się na samą myśl o mnie jako tancerce – to dla mojej przyjaciółki, złamała sobie obcas, a z chwile ma jeszcze tańczyć sambę razem z moim bratem, żeby móc dostać się do kolejnego etapu i jak jej ich nie przyniosę, to nie zdąży ich założyć.

– Szybko mówisz – stwierdził, kiedy skończyłam moją nieskładną paplaninę – mi by się język zaplątał.

– Hm… dzięki – wydukałam, rumieniąc się i  zastanawiając się, czy to świat stanął na głowie, czy to wszystko jest zwidami, wywołanymi moim uderzeniem w drzwi bagażnika – ja już naprawdę muszę iść, inaczej Angela nie zdąży zmienić butów.

­– Dobrze – odpowiedział z uśmiechem; nie ruszył się z miejsca, najwyraźniej czekając, aż ja zrobię to pierwsza.

W końcu przemogłam się i zmusiłam moje ciało do pierwszego kroku, a później nawet do jeszcze kilku następnych. Nie wiedziałam, dlaczego, ale jakoś nie miałam ochoty oddalać się od Krzysztofa. Było mi trochę głupio, że na początku wzięłam go za zadufanego w sobie mięśniaka, bo wcale nie sprawiał takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie – wydawał się być miły i sympatyczny, do tego najwyraźniej nie miał pretensji, że wpatrywałam się w niego jak wół w malowane wrota. No i nie przerwał mojego nieskładnego monologu, mimo że prawdopodobnie nic z niego nie zrozumiał. Postanowiłam poważnie popracować nad pozbyciem się uprzedzeń.

– Aldona! – zawołał, gdy byłam już prawie w połowie drogi do wejścia na salę. – Chyba o czymś zapomniałaś! – dodał, gdy już się odwróciłam, z uśmiechem wskazując na otwarty bagażnik audi z kluczykami w zamku.

Przeklęłam cicho i, czując się, jakby twarz miała mi za chwile stanąć w płomieniach, zawróciłam, powłócząc nogami. Oczywiście, musiałam popisać się koncertową głupotą przed chłopakiem, który zaczynał mi się podobać i który, być może, był mną zainteresowany, sądząc po tym, że do mnie zagadał. W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że moja specyficzna przypadłość w ogóle nie dała o sobie znaku życia; byłam jednak za bardzo zażenowana, żeby zaprzątać sobie tym dłużej głowę.

Zanim dowlokłam się z powrotem do samochodu, Krzysztof zdążył już zamknąć bagażnik i wyciągnąć do mnie rękę z kluczykiem. Przez moje palce, gdy przez przypadek musnęłam jego dłoń, znów przebiegł jakiś prąd.

– Dzięki – wydukałam do swoich stóp, ponieważ byłam zbyt zmieszana, by spojrzeć mu w oczy – hm… muszę iść, oni zaraz tańczą.

­– Nie ma sprawy.

Przeklinając się w myślach za swoją głupotę, ruszyłam po raz kolejny ku drzwiom, a Krzysztof, co zauważyłam kątem oka, poszedł za mną. Czułam się tak zażenowana całą tą sytuacją, że miałam ochotę zagrzebać się głęboko pod beton, po którym właśnie szłam jak na ścięcie.

– Do zobaczenia – rzucił Krzysztof po tym, jak weszliśmy do sali – mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Ja też – mruknęłam, na co tylko mrugnął do mnie tym swoim ciemnobrązowym okiem i odszedł sprężystym krokiem w miejsce, gdzie stała wcześniej wspomniana tancerka w czerwonej sukience.

Prezenterka właśnie zapowiadała taniec Angeli i Mateusza, więc biegiem pognałam w ich kierunku. Moja przyjaciółka stała bosa przy parkiecie z naburmuszoną i rozzłoszczoną miną, a mój brat próbował ją uspokoić, bo podskakiwała nerwowo.

– Nareszcie – warknęła niezbyt uprzejmie, po czym wyrwała mi buty z ręki i szybko je założyła, podtrzymując się ramienia Mateusza – już myślałam, że zgubiłaś się po drodze albo ktoś cię porwał.

– Bez obaw – odparłam odgarniając włosy z czoła – ja zawsze dam sobie radę.

– Tak, jasne – powiedział nieco ironicznie mój brat i posłał mi podejrzliwe spojrzenie, co świadczyło o tym, że widział z kim weszłam do środka.

Z przerażeniem pomyślałam, że w domu czeka mnie niemałe przesłuchanie. Dobrze chociaż, że Angela była zbyt zajęta rozpaczaniem nad swoimi butami, żeby zwrócić uwagę na cokolwiek, co działo się wokół niej. Niedobrze, że Mateusz prawdopodobnie jej o wszystkim opowie, a ona potrafi ze mnie wycisnąć praktycznie wszystko, jeśli ma taką ochotę.

Zabrzmiały pierwsze takty jakiejś latynoskiej melodii, więc Angela i mój brat pognali na parkiet, a ja wróciłam na swoje miejsce na trybunach. Maks wpatrywał się w drugi koniec sali niewidzącym wzrokiem, więc zadzwoniłam mu przed twarzą kluczami, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Zdezorientowany zamrugał kilka razy oczami, mruknął „dzięki” i po schowaniu kluczyków do kieszeni powrócił do dawnego stanu otępienia. Nie zasypywał mnie żadnymi pytaniami, dlatego wiedziałam, że nie widział z kim wracam z parkingu.

Usiadłam obok niego i rozejrzałam się wokół, nigdzie jednak nie zauważyłam Krzysztofa. Pewnie wyszedł, kiedy rozmawiałam z Mateuszem i Angelą. Nadal czułam się strasznie zażenowana w związku z tym, co się stało, a raczej, co zrobiłam na parkingu, dlatego ucieszyłam się, że go nie ma. Z drugiej strony bardzo chciałam go zobaczyć i móc usłyszeć jego głos oraz sprawdzić, czy mięśnie jego ramion faktycznie są tak twarde, na jakie wyglądają. Mogłam się założyć, że są nawet jeszcze twardsze.

Zastanawiałam się, dlaczego Krzysztof tak na mnie działał. Może  i wydawał się sympatyczny i był nieziemsko przystojny, ale w gruncie rzeczy nie wiedziałam o nic, z wyjątkiem tego, jak ma na imię. Nie należę do dziewczyn, które zakochują się w kimś tylko dlatego, że dobrze wygląda, w ogóle się w nikim nie zakochuje, jako że nie wierzę w miłość. W gruncie rzeczy, do tej pory w ogóle nie zwracałam uwagi na chłopaków, chyba że razem z Angelą oceniałyśmy ich, jak spacerowali po centrum handlowym z minami cierpiętników. Nie znaczy to oczywiście, że zakochałam się w Krzysztofie, o nie. Co najwyżej mi się spodobał. Nic więcej. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, takie coś zdarza się tylko w bajkach. Nigdy w prawdziwym życiu, z pewnością nie w moim.

ROZDZIAŁ 3

– Lepiej załóż Nestorowi smycz, zanim ci ucieknie – zwróciłam się do Angeli, idącej obok mnie ze swoim psem rasy golden retriever.

– Nie ucieknie. On jest grzeczny, prawda? – zwróciła się do psa jak do małego dziecka i pogłaskała go po długim, gęstym futrze.

– Wiesz, nie potrzebuję wizji, żeby widzieć jak startuje do tamtej ladradorki –                wskazałam psa na drugim końcu parku; w tym samym momencie Nestor wystrzelił jak z procy i pognał przez trawnik.

– Tylko nie mów „a nie mówiłam” – zabroniła mi, widząc mój szeroki uśmiech. – Nestor! Do nogi!

– Daj mu się zabawić – poradziłam i pogłaskałam drepczącego przy moim boku wielkiego berneńskiego psa pasterskiego. – Niech się nacieszy chwilą.

– Dlaczego ty nie masz takich problemów? – zirytowała się. – Nero słucha cię bez zastrzeżeń, skoczy za tobą nawet w ogień.

– Siła perswazji – zaśmiałam się i nagle stanęłam jak wryta.

Na chwilę część mnie przeniosła się zupełnie gdzieś indziej. Mdłe, beżowe ściany i biały sufit z przestarzałą lampą zastąpiły błękit południowego nieba i zieleń trawy w parku. Na prostym i sprawiającym wrażenie niezbyt wygodnego łóżku siedział zupełnie mi obcy mężczyzna. Wpatrywał się niesamowicie niebieskimi oczami w okno za którym szalała burza i wyłamywał sobie palce, jakby czymś się denerwował. Te oczy wydawały mi się znajome, ale zanim zdążyłam zastanowić się skąd, otworzyły się drzwi. Wyłonił się zza nich nie kto inny, jak ojciec Maksa – Adam Schneider. Ubrany w elegancki garnitur, który nosił codziennie jako szef i właściciel wytwórni płytowej, niezbyt pasował do bardzo skromnego, choć wyraźnie pachnącego czystością pokoju. Wyciągnął rękę w stronę niebieskookiego mężczyzny, a gdy on nie odpowiedział w żaden sposób na ten gest, przysunął plastikowe krzesło do jego łóżka.

– Jak się czujesz? – spytał pan Schneider głosem wyraźnie mówiącym, że chciałby się znaleźć jak najdalej od tego miejsca.

– Zabierz mnie stąd – odparł nieznajomy głosem ochrypłym od dawnego nieużywania. – Nie chcę tu być. Chcę być z nią. Masz jej zdjęcie? – spytał z rozrzewnieniem, odgarniając długie i poskręcane, brązowe włosy z niskiego czoła.

– Tak, mam – odpowiedział ojciec Maksa, sięgnął do kieszeni i podał mu niewielką fotografię, nie udało mi się jednak zobaczyć, czyją. – Proszę. Słyszałem, że dzisiaj na obiad macie rosół. Lubisz rosół, prawda?

– To nie ona – oświadczył jego rozmówca dramatycznym tonem. – Dlaczego nie przyniosłeś mi jej zdjęcia? Obiecałeś! – krzyknął, gwałtownie podnosząc się z łóżka. – Okłamałeś mnie! Oni ci kazali, prawda?!

– Uspokój się – poprosił pan Schneider i położył mu ręce na ramionach. – Spokojnie. Przecież to jest twoja matka, nie pamiętasz jej?

– Nie uspokoję się! – odwrzasnął mężczyzna, jakby nie usłyszał pytania, i zaczął szamotać się w szale po pokoju. – Oszukałeś mnie! Ja chcę jej zdjęcie! Daj mi jej zdjęcie!

Krzyczał tego typu rzeczy dopóki do pokoju nie wbiegli zawołani przez ojca Maksa lekarze albo pielęgniarze, sądząc po kitlach. Wtedy cały obraz się rozmazał i z powrotem stałam w parku przed zmartwioną Angelą. Zdążyłam jeszcze tylko zauważyć, jak jeden z lekarzy wstrzykuje coś nieznajomemu mężczyźnie, a on bardzo szybko się uspokaja. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie to ma się wydarzyć i dlaczego tam znajdzie się pan Schneider. Na pierwsze pytanie prawdopodobnie znałam odpowiedź i była ona dość oczywista, biorąc pod uwagę przebieg zdarzeń – tym miejscem był szpital psychiatryczny.

– Co widziałaś? – spytała zmartwionym głosem Angela.

Opowiedziałam jej moją wizję ze szczegółami. Z każdym słowem wyraz jej twarzy zmieniał się ze zmartwionego w coraz bardziej zaskoczony i pełen niedowierzania. Ja sama nie wierzyłam w to co przed pokazał mi mój umysł, chociaż wiedziałam że to była prawda. Albo raczej, że to stanie się prawdą.

– Kiedy? – spytała moja przyjaciółka po wysłuchaniu mnie.

– Nie wiem dokładnie, ale to będzie w trakcie jakiejś burzy.

– Kim był ten facet?

– Nie mam pojęcia. Szkoda, że nie zauważyłam zdjęcia jakie dał mu tata Maksa, może wtedy bym coś więcej wiedziała.

– Mówiłaś, że to jego matka – odparła Angela, przypinając smycz do obroży Nestora, który w końcu raczył ją posłuchać i do niej wrócił. – Dobry piesek – dodała, klepiąc psa po boku.

– Tak, ale i tak nie wiem kim ona jest, ani co tam robił pan Adam. Zresztą, temu facetowi nie chodziło o to zdjęcie – wyjaśniłam.

– Pewnie dowiesz się tego w kolejnej wizji – stwierdziła, wzruszając ramionami.

– Pewnie tak – mruknęłam pod nosem – Wracajmy już do domu. Zupełnie odeszła mi ochota na spacer.

– Ok. – zgodziła się moja przyjaciółka i skręciła w alejkę będącą skrótem do naszych domów. – Jak chcesz.

Poszłam jej śladem pogrążona w rozmyślaniach. Bardzo rzadko zdarza się, że moje wizje są tak niejasne, jak pojedynczy kadr wyrwany z filmu pełnometrażowego. Zwykle dotyczą jakiejś konkretnej sprawy i są chociaż orientacyjnie umieszczone w czasie, ta natomiast może się zdarzyć podczas każdej burzy, niekoniecznie tej najbliższej. Do tego osoby, które w niej widziałam, oprócz pana Schneidera, były mi zupełnie nieznane, co praktycznie w ogóle się nie zdarza. Zawsze widzę przyszłość związaną tylko z moją rodziną albo z Angelą, pierwszy raz zdarzyło się, że zobaczyłam ojca Maksa.

Do tego zdarzenie przedstawione w wizji… dla mnie kompletnie bez sensu. Nikt nigdy nie wspominał o tym, że ktoś z rodziny Schneiderów przebywa w szpitalu psychiatrycznym, a przecież moi rodzice znają ich od przeszło 18 lat. Z drugiej strony, mało kto uznałby ten fakt za powód do chwalenia się, a Adam Schneider jako właściciel i dyrektor wytwórni płytowej musi dbać o swój wizerunek. Wątpię jednak, czy gdyby powiedział swoim przyjaciołom, że ktoś z jego bliskiej rodziny (innej możliwości nie brałam pod uwagę, ze względu na uderzające podobieństwo jego i mężczyzny z psychiatryka) jest chory, pobiegliby zaraz i poinformowali o tym prasę.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – spytała zirytowana Angela, machając mi ręką tuż przed nosem.

– Eee… tak, oczywiście, że tak – zawahałam się.

­– To co mówiłam? – zapytała, a gdy nie potrafiłam odpowiedzieć kontynuowała swój wywód, którego wcześniej nie słuchałam. – Mówiłam, że ten facet z twojej wizji może być tylko jakimś znajomym pana Adama.

– Niemożliwe – zaprzeczyłam – on go dobrze znał, do tego są do siebie zbyt podobni.

– W jakim sensie podobni? – zainteresowała się Angela, przystając przy bramie do mojego domu.

– Z wyglądu. Szczególnie oczy, intensywnie niebieskie, dokładnie takie jak Maksa.

– Hm… nic z tego nie rozumiem – odparła moja przyjaciółka po chwili.

– Ja też, ale niedługo dowiem się o co w tym chodzi.

– Dona, proszę cię, tylko nie marnuj czasu na zadręczanie się tym – poprosiła, a może raczej mnie ostrzegła, doskonale znając mój charakter.

– Zero myślenia o wizjach. – obiecałam i wolno ruszyłam w stronę drzwi frontowych, po drodze zerkając na Angelę, idącą sąsiednim podjazdem do swojego domu.

Angela i Mateusz są jedynymi osobami, które wiedzą o moim niecodziennym talencie. Tylko im ufałam na tyle, żeby móc im o tym powiedzieć. Bałam się nawet myśleć , co by było, gdyby prawda o moim jasnowidzeniu dostała się w niepowołane ręce. Oczyma wyobraźni widziałam nagłówki gazet niemal krzyczące z półek sklepowych o tej sensacji. Z pewnością zamknęliby mnie w szpitalu dla normalnych inaczej, tak jak mężczyznę z mojej wizji, i oskarżyli o konszachty z diabłem. Podejrzewam też, że mnóstwo ludzi chciałoby się dowiedzieć, kiedy będzie koniec świata. Z góry odpowiadam, że nie mam zielonego pojęcia.

Wizje dotyczą tylko i wyłącznie spraw związanych ze mną i moją najbliższą rodziną oraz z rodziną Angeli. Niekiedy nie potrzebuję nawet wizji, żeby poznać przebieg zdarzeń. Po prostu, tak jakby instynktownie, wyczuwam, co się stanie. Można by to nazwać nadzwyczaj rozwiniętą intuicją. Dzieje się tak na przykład,  gdy chcę przewidzieć pogodę lub dowiedzieć się, czy w następny dzień nie będzie jakiejś kartkówki w szkole.

Mój talent, do tej pory nieomylny, nie uprzedza mnie jednak o absolutnie wszystkich zdarzeniach z przyszłości. Gdyby tak było pewnie nie robiłabym nic innego, tylko wciąż oglądała przewijający się przed moimi oczami korowód obrazów. Wiem o najważniejszych sprawach i o tym co sama chciałabym wiedzieć. Zazwyczaj wystarczy, że dobrze się skupię i pomyślę chwilę nad tym co się stanie, aby po chwili się tego dowiedzieć.

– Wróciłam! – zawołałam po wejściu do domu i ruszyłam w stronę schodów.

­– Dona, chodź do mnie na chwilę! – usłyszałam głos mojej mamy.

Zawróciłam i powłócząc nogami poszłam w stronę kuchni. Mama stała przy dużym, granitowym blacie i kroiła paprykę w cieniutkie paseczki. Jej gęste, brązowe włosy upięte były w luźny koczek a niektóre pasma opadały w nieładzie na plecy, sięgając aż do wąskiej talii. Figura była jedyną cechą wyglądu, którą odziedziczyłam po mamie, no może jeszcze tendencja do ciągłego czerwienienia się.

– Przyszedł do ciebie list – odparła, wskazując ręką stosik kartek na lodówce.

– Upomnienie z biblioteki? – zdziwiłam się, gdy znalazłam zaadresowaną do mnie przesyłkę. – Przecież oddawałam wszystkie książki jeszcze przed wakacjami.

– Widocznie jednak nie – odparła moja mama, przestając kroić paprykę i wrzucając ją na patelnię. – Tata za chwilę jedzie do sądu, może cię po drodze podwieźć, jeśli wiesz gdzie masz tę książkę…

– Zaraz ją znajdę, poproś go, żeby zaczekał – odparłam i pobiegłam do swojego pokoju.

Takim oto sposobem kilkanaście minut później znalazłam się pod budynkiem biblioteki publicznej. Dzięki mojemu pedantyzmowi szybko znalazłam zagubioną książkę, teraz pozostało mi tylko ją oddać. Oczywiście nie obyło się bez surowej reprymendy ze strony bibliotekarki, ale na szczęście pozwolono mi jeszcze coś wypożyczyć. Czekały mnie prawie całe dwa miesiące wakacji, więc musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, poza spotkaniami z przyjaciółmi i pływaniem w basenie w naszym ogrodzie.

Wybrałam kilka powieści sprawiających wrażenie ciekawych i z niemałym stosem w ramionach ruszyłam w kierunku lady. Skręcałam właśnie w jedną z wielu alejek w dość sporej bibliotece, gdy z impetem wpadłam na kogoś o wiele ode mnie wyższego i bardzo przyjemnie pachnącego. Wszystkie trzymane przeze mnie książki upadły z trzaskiem na podłogę, a ja chwilowo straciłam równowagę. Poczułam rumieńce na twarzy jeszcze zanim spojrzałam w górę i zobaczyłam, kto uratował mnie od niechybnego upadku.

ROZDZIAŁ 4

– Cześć Aldono – powiedział Krzysztof, uśmiechając się do mnie, a ja, nie wiedząc dlaczego, poczułam jak mi miękną kolana; to było dziwne i w pewnym sensie niepokojące.

– Cześć – wymamrotałam i odsunęłam się od niego, wbijając wzrok w posadzkę i schylając się, aby pozbierać rozrzucone wokół książki. – Eee… przepraszam, że tak na ciebie wpadłam, straszna ze mnie niezdara. – dodałam, choć nie było to prawdą; dzięki widzeniu przyszłości unikałam wielu upadków i można by powiedzieć, że cieszyłam się nadzwyczajną koordynacją ruchową.

– Nic się nie stało – odparł i schylił się, żeby pomóc mi pozbierać rzeczy.

Razem z książkami upuściłam torebkę, której cała zawartość leżała teraz rozsypana miedzy regałami – telefon, portfel, legitymacja, bilety (planowałam wrócić do domu autobusem) i klucze od domu z breloczkiem przedstawiającym Kubusia Puchatka, na którego widok Krzysztof uśmiechnął się lekko, a mi zrobiło się głupio. Opuściłam głowę, przeklinając się w myślach, że związałam włosy w warkocz, tak że nie mogły zakryć moich rumieńców. Zauważyłam leżącą koło moich nóg jakąś opasłą książkę o tematyce medycznej. Podniosłam ją i zaciekawiona przyjrzałam się okładce.

– Interesujesz się medycyną? – spytałam, zbierając w sobie resztki odwagi i zerkając na Krzysztofa badawczo.

– Teraz będę na czwartym roku – odpowiedział i uśmiechnął się do mnie, a ja utonęłam w jego oczach koloru gorzkiej czekolady.

– Jak byłam mała chciałam zostać lekarzem – odparłam, układając na swój stosik ostatnią książkę i wstając – później zmieniłam zdanie, kiedy dowiedziałam się ile czasu zajęłaby mi nauka.

– Trochę to zniechęca – odparł, biorąc ode mnie swoją lekturę i przypadkowo dotykając mojej dłoni, co okazało się zadziwiająco przyjemne – ale warto przetrwać te kilka lat, żeby móc ratować ludzkie życie.

W odpowiedzi tyko się do niego uśmiechnęłam. Zaimponował mi tym, że chciał zostać lekarzem.  Poczułam się naprawdę głupio, że wzięłam go za bezmózgiego osiłka, wcale go nie znając. Wypożyczyłam książki i zaczekałam za Krzysztofem, żeby mu podziękować za tą niewielką pomoc. Bardzo chciałam spędzić z nim jeszcze trochę czasu, ale w końcu dlaczego on miałby chcieć przebywać dłużej w towarzystwie takiej wiecznie czerwieniącej się niezdary jak ja? Podobał mi się, i to bardzo, a zawsze przy nim musiałam popisać się koncertową głupotą. Na samo wspomnienie naszego pierwszego spotkania miałam ochotę wyrwać wiertło robotnikowi rozwalającemu chodnik przed biblioteką i wryć się nim głęboko pod asfalt. Powstrzymałam się jednak przed tym, wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do idącego za mną Krzysztofa.

– Dzięki za pomoc przy zbieraniu rzeczy – zaczęłam, lekko się wahając – i przepraszam, że tak na ciebie wpadłam.

­– Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się i wykonał ruch, który miał być pewnie jakąś parodią ukłonu dworskiego.

­– Muszę już iść – odparłam, zerkając na zegarek – za parę minut mam autobus.

– Jak chcesz mogę cię podwieźć – zaoferował się, mierzwiąc dłonią swoje trochę przydługie włosy.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, choć w środku aż krzyczałam z radości – nie będę ci robić kłopotu.

– I tak nie mam teraz co robić – wzruszył ramionami i spojrzał na trzymane przeze mnie książki które, swoją drogą, dość sporo ważyły – a tobie ręce odpadną zanim wrócisz do domu od niesienia tego stosu makulatury.

– Poradzę sobie – oburzyłam się trochę, bo nie lubiłam jak ktoś mówił, że nie jestem w stanie czegoś zrobić.

– Właśnie widzę – zaśmiał się cicho, gdy schodząc po schodach upuściłam dwie książki.

– Dam radę – zaperzyłam się, jednocześnie schylając się i wypuszczając z rąk wszystko, co trzymałam.

– Z pewnością – odparł i szybko pozbierał moje wakacyjne lektury w równy stos, po czym wziął go pod pachę – samochód mam z drugiej strony biblioteki – poinformował mnie i zaczął schodzić po schodach.

– Czy ja powiedziałam, że z tobą pojadę? – spytałam, gdy podbiegłam do niego po chwili wahania.

– Nie, ale twój autobus właśnie odjechał, a kolejny masz, zdaje się dopiero za dwie godziny – odpowiedział, zerkając na rozkład jazdy na mijanym przez nas przystanku.

– Skąd wiesz, którym autobusem jadę? – wypaliłam bez zastanowienia.

– Tędy jeździ tylko jeden autobus, więc nie widzę innej możliwości – odpowiedział spokojnie z lekkim uśmiechem błąkającym się w kącikach ust.

– Poczekam na kolejny – uparłam się i usiadłam na odrapanej ławce na przystanku.

– Jak chcesz – wzruszył ramionami i położył mi na kolana dość książki – tylko za chwilę pewnie zacznie padać, a nie widzę, żebyś miała parasol – dodał, zerkając na niebo. – To do zobaczenia – rzucił jakby od niechcenia i zaczął odchodzić.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam grubą pokrywę ciemnoszarych chmur wyglądających na tak ciężkie, jakby za chwilę miały się zerwać z nieboskłonu i runąć na ziemię. Wcześniej kompletnie nie zwróciłam uwagi ani na to, ani na rosnący z każdą chwilą na sile wiatr. Jak wchodziłam do biblioteki było nawet dość pogodnie i ciepło, teraz robiło się coraz chłodniej, więc nie uśmiechało mi się czekanie dwóch godzin na autobus, w dodatku pod gołym niebem, bo ze względu na remont chodnika zlikwidowano daszek nad przystankiem. Niespodziewanie poczułam kilka sporych kropel deszczu na twarzy i odsłoniętych nogach (Angela zmusiła mnie do założenia krótkiej, letniej sukienki twierdząc, że skoro jestem dziewczyną mam się ubierać jak dziewczyna, a nie jak chłopak). Niewiele myśląc zerwałam się i pobiegłam za Krzysztofem, który już znikał za rogiem ulicy.

– Poczekaj – zawołałam za nim, a gdy się odwrócił i zatrzymał, powoli do niego podeszłam – chyba jednak skorzystam z twojej propozycji, jeśli jest jeszcze aktualna – wydyszałam, bo bieg z obciążeniem, do tego w espadrylach (zasługa Angeli) okazał się naprawdę męczący.

– Tak myślałem, że zmienisz zdanie – uśmiechnął się i zabrał z moich rąk książki.

– Dlaczego? – spytałam, niemal biegnąc, żeby dorównać mu tempa.

– Nie wyglądasz na taką, co miałaby ochotę moknąć na przystanku – odparł, niespodziewanie skręcając w prawo.

– Chyba nikt nie ma ochoty stać na deszczu – mruknęłam pod nosem – a na jaką według ciebie wyglądam?

– Grzeczna dziewczyna z dobrego domu – odparł, mierząc mnie badawczo od stóp do głów – niewiele czasu spędzasz na dworze, bo jesteś strasznie blada. Masz kiepską koordynację, więc pewnie nie trenujesz żadnego sportu. Do tego…

– Stop, dosyć – przerwałam mu z uśmiechem – cofam pytanie, bo zaraz dowiem się o sobie czegoś zaskakującego.

– A nie mam racji? – spytał, wyjmując z kieszeni swoich ciemnych dżinsów kluczyki od samochodu.

– Częściowo masz – odparłam i, zerkając na rząd samochodów stojących przy chodniku, zapytałam – Który jest twój?

– Ten – wskazał na czarnego, sportowego lexusa i otworzył przede mną drzwi pasażera, uprzednio wrzucając moje książki na tylne siedzenie.

– Ile ma koni? – spytałam z zaciekawieniem, gdy już oboje siedzieliśmy w samochodzie.

– Prawie czterysta – odpowiedział zdziwiony i odpalił silnik, który bardzo cicho zamruczał. – Interesują cię samochody?

– A co, nie widać tego po mnie? – uśmiechnęłam się.

– Nie za bardzo – zaśmiał się.

­– Uczysz się hiszpańskiego? – spytałam, zauważając otwarty notes leżący na podłodze pod moimi nogami, zapisany w obcym języku.

– Można tak powiedzieć – odparł wymijająco, wyraźnie unikając tematu, jakby w tym było coś złego, po czym zabrał z podłogi notes i rzucił go na tylne siedzenie.

­– Aha – mruknęłam.

Przez chwilę słychać było tylko uderzanie kropel deszczu o szyby i dach samochodu oraz dźwięk wycieraczek działających na najszybszym biegu. Spojrzałam ukradkiem na Krzysztofa, zastanawiając się, dlaczego tak dziwnie zareagował na moje pytanie. Jego ręce zaciskały się nieco zbyt mocno na kierownicy, mimo to prowadził pewnie i spokojnie. Na twarzy miał jakiś dziwny grymas, którego nie mogłam rozszyfrować. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam wsiadając do jego samochodu, w końcu zupełnie nie wiedziałam kim jest, ani jakie ma wobec mnie zamiary.

– Chciałabyś może coś zjeść? – spytał, przerywając tym samym moje rozmyślania.

– Nie, dziękuję, wolałabym wrócić już do domu, bo rodzice będą się o mnie martwić – odparłam wbrew sobie, ponieważ najchętniej bym się zgodziła.

– Przecież możesz do nich zadzwonić, że będziesz trochę później – doradził, zatrzymując się na czerwonym świetle i patrząc na mnie uważnie.

– W sumie mogłabym – zawahałam się trochę, a później dodałam, zanim bym się rozmyśliła. - Dobrze, możemy gdzieś pojechać.

– Tu niedaleko jest fajna restauracja – odparł z lekkim uśmiechem, po czym ruszył, gdy tylko zapaliło się zielone światło. – Lubisz włoską kuchnię?

– Lubię – odpowiedziałam, wybierając w swojej komórce numer do rodziców.

Krzysztof zatrzymał samochód na parkingu akurat, gdy skończyłam rozmawiać z mamą. Wysiadł z lexusa, a ja rozejrzałam się, aby zobaczyć, gdzie jestem. Przez ścianę deszczu zobaczyłam szyld nad restauracją znajdującą się w dość ekskluzywnej dzielnicy, w której czasami jadałam obiady z rodzicami. Niedawno w jej pobliżu wybudowano sporo luksusowych apartamentowców i wielką galerię, uwielbianą przez Angelę ze względu na ogrom znajdujących się w niej sklepów.

Już miałam otworzyć drzwi, gdy wyręczył mnie Krzysztof, stojący obok samochodu z wielkim, czarnym parasolem.  Powietrze, które nagle wtargnęło do samochodu, było tak zimne i wilgotne, że aż zadrżałam, ponieważ byłam ubrana tylko w letnią sukienkę na cieniutkich ramiączkach. Wysiadłam i stanęłam obok Krzysztofa tak blisko, że niemal czułam bijące od niego ciepło. Miałam ochotę wtulić się w jego szeroką pierś i być jak najbliżej niego. Zwykle unikam kontaktów fizycznych z kimkolwiek, tym bardziej z praktycznie obcymi mi osobami, więc te pragnienie było do mnie kompletnie niepodobne.

– Tam mieszkam – powiedział Krzysztof, wskazując ręką jeden z ogromnych budynków nieopodal i ruszając w stronę restauracji.

– Fajne miejsce – odparłam zaciekawiona, czym zajmują się jego rodzice skoro stać ich na takie lokum i czy on nadal z nimi mieszka.

– Pewnie tak – wzruszył ramionami, omiatając okolicę swoimi ciemnobrązowymi oczami. – Mnóstwo betonu, stali i szkła, duszę się w takich miejscach. Wolałbym jakiś mały domek na uboczu, ale stąd mam bliżej na uczelnię, poza tym Magda nie chce wyprowadzać się z miasta.

– Kim jest Magda? – wypaliłam i natychmiast poczułam, jak moja twarz oblewa się czerwienią. – Przepraszam, ja…

– Spokojnie – odparł, uśmiechając się i wbijając we mnie badawcze spojrzenie – Magda jest siostrą mojego ojca, więc w sumie powinienem do niej mówić ciociu, ale ona sobie tego nie życzy, twierdzi, że to ją postarza – zaśmiał się lekko i dodał – jakby ją mogło cokolwiek postarzyć. Mieszkam z nią od czasu… – zawahał się, a przez jego twarz przebiegł jakiś cień, i choć jego usta nadal były uśmiechnięte, oczy nagle stały się ponure i tajemnicze – od dawna, właściwie odkąd pamiętam.

– A twoi rodzice? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać, choć wiedziałam, że to nie jest zbyt taktowne pytanie.

– Mój ojciec mieszka w Hiszpanii, a mama nie żyje – odpowiedział spokojnie i uśmiechnął się do mnie smutno.

– Przykro mi, przepraszam, ja…

– Nawet jej nie pamiętam – przerwał mi cicho, patrząc gdzieś w dal – zginęła w wypadku jak miałem niecały rok. Od tego czasu mieszkam z Magdą, to ona mnie wychowała.

– Musi ci brakować taty – powiedziałam i spojrzałam w jego kierunku.

– Nie może mi brakować kogoś, kogo widuję raz na kilka lat – odparł i pokręcił głową, jakby chciał odgonić od siebie natrętne myśli. – Może porozmawiajmy teraz o czymś przyjemniejszym? – Zaproponował– opowiedz mi coś o sobie.

– A co chciałbyś wiedzieć?

– Wszystko – odparł i otworzył przede mną drzwi restauracji.

– Co robiłeś na pokazach tańca? – spytałam, kiedy już usiedliśmy przy okrągłym stoliczku przykrytym granatowym obrusem.

– Magda prosiła, żebym ją tam zawiózł – odparł, studiując menu przyniesione przez kelnera. – Córka jej przyjaciółki tańczyła i miała przejść do kolejnej kategorii tanecznej.

– Klasy – poprawiłam go z uśmiechem i też zabrałam się do przeglądania spisu potraw.

– Mniejsza z tym – odpowiedział. – Wybrałaś już coś?

­– Chyba wezmę zapiekane shiitake, dawno tego nie jadłam.

– Lubisz jadać takie eksperymenty? – spytał sceptycznie unosząc jedną brew.

– Tak, poza tym to nie są żadne eksperymenty, tylko po prostu zapiekane grzyby.

– Nie jadam grzybów od czasu, gdy prawie bym się nimi otruł – zaśmiał się, chyba na wspomnienie tamtej chwili.

– Prawie? – nie rozumiałam, jak można się prawie otruć.

– Tak. Magda kiedyś wybrała się na grzybobranie i szczęśliwa, że zebrała dość dużo grzybów, ugotowała obiad. Na szczęście zostawiła jednego, żeby mi pokazać jaki jest ładny. Okazało się, że nie jest to sowa, tak jak myślała, ale muchomor sromotnikowy.

– No to mieliście sporo szczęścia – powiedziałam – a ja i tak zaryzykuję i zjem shiitake.

– Twój wybór – uśmiechnął się i zawołał kelnera.

– Swoją drogą, ile ty właściwie masz lat? – spytałam zaintrygowana.

– Dwadzieścia dwa.

– Jesteś pięć lat starszy ode mnie – wykalkulowałam.

– Masz siedemnaście lat? Wyglądasz na starszą – odpowiedział, szczerze zdziwiony.

– Naprawdę? – zapytałam, chociaż nie on pierwszy mi o tym mówił.

– Tak. I zachowujesz się inaczej niż większość dziewczyn w twoim wieku – rzekł i spojrzał mi prosto w oczy, przez co momentalnie poczułam gorąco na policzkach.

  To znaczy jak? –  spytałam nieco oburzona, że określił mnie jako inną.

– Nie chichoczesz głupio z byle powodu, nie spoglądasz co chwilę w lustro, żeby zobaczyć czy twoje odbicie jest nadal nieskazitelne, tak jak to robiła większość dziewczyn, które miałem wątpliwą przyjemność poznać – odpowiedział i uśmiechnął się, odsłaniając rząd białych i równych zębów. – I uroczo się rumienisz – dodał, na co zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.

– To raczej wada, niż zaleta – odparłam skonsternowana i zaczęłam rozplatać warkocz, żeby móc chociaż trochę ukryć twarz za włosami.

– Ja bym się kłócił – rzekł i musnął wierzchem dłoni mój policzek, wywołując tym samym bardzo przyjemną reakcję mojego ciała. – Do tego jest coś w twoich oczach, co mówi, że nie jesteś zwykłą nastolatką. Opanowanie, powaga, niezwykła inteligencja, tak jakbyś była osobą dorosłą ze sporym bagażem doświadczeń.

– Wnikliwe – powiedziałam niezmiernie zdziwiona.

– Jestem dobrym obserwatorem – uśmiechnął się i spojrzał uważnie w moje oczy, powodując, że utonęłam w ich bezbrzeżnych, ciemnobrązowych głębinach.

                Kelner przyniósł już nasze zamówienia, więc zajęłam się jedzeniem, za wszelką cenę starając się ukryć zakłopotanie. Byłam zła na siebie, że tak silnie zareagowałam na zwykły, ledwie wyczuwalny dotyk i, co gorsza, zwykłe spojrzenie. Ukryłam twarz za kurtyną włosów, które niemal wpadały mi do talerza i skupiłam się na nadziewaniu grzybków na widelec, starając się usilnie nie myśleć o moim dziwnym zachowaniu.

­– Przypominasz mi kogoś – rzekł nagle Krzysztof, przerywając ciszę. – Nie wiem kogo, ale mam wrażenie, że gdzieś już cię widziałem.

– Czasem jadam tu obiady z rodziną – odpowiedziałam, zerkając na niego przelotnie i po chwili znów wbijając wzrok w talerz.                                                                                                                                                                 

– Proszę, powiedz mi coś o sobie – powiedział cicho i ujął mój podbródek, podnosząc moją głowę tak, bym na niego spojrzała – cokolwiek. Jakiej muzyki słuchasz, czym się interesujesz, jakie filmy lubisz…

– Dlaczego? – spytałam zaskoczona jego słowami.

– Nie wiem – odrzekł, mierzwiąc sobie włosy – tylko… po prostu pozwól mi się poznać.

– Dobrze, jeśli chcesz, ale ostrzegam, że to będzie nudne.

– Pozwól mi samemu ocenić – powiedział, a ja zaczęłam opowiadać.

Słuchał mnie uważnie, od czasu do czasu wtrącając tylko jakieś pytanie. Wydawał się być naprawdę zainteresowany tym, co mówiłam, chociaż moje życie nie należy do najciekawszych. W sumie można by je określić jako nudne – książki, szkoła, ta sama, niewielka grupa przyjaciół i od czasu do czasu jakieś imprezy, zwykle w domu kogoś ze szkoły, do tego pod nadzorem rodziców. Przynajmniej według oficjalnej wersji. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że widzę przyszłość. Z pewnością by mi nie uwierzył, do tego wyzwałby mnie od obłąkanej i zasugerował odpoczynek w domu wariatów, a ja nie miałam na to najmniejszej ochoty.

Nagle rozdzwonił się mój telefon, przerywając mi w pół zdania historię początku przyjaźni między mną a Angelą.

– Cześć Angela – odpowiedziałam, widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą twarz przyjaciółki.

– Cześć – warknęła – możesz mi z łaski swojej powiedzieć, gdzie ty w ogóle jesteś? Miałyśmy jechać z Mateuszem i Maksem do sklepu! Czekaliśmy na ciebie, ale nie wróciłaś, więc pojechaliśmy sami.

– Jakoś to przeżyję – odrzekłam, w głębi ducha ciesząc się, że ominęło mnie bieganie za nią po sklepach. – Jestem w tej restauracji w centrum, gdzie byliśmy, kiedy Mateusz zdał maturę – odparłam, a gdy Krzysztof podpowiedział mi szeptem jej nazwę, dodałam – w Bohemie.

– Co ty robisz o tej porze w najlepszej restauracji w mieście? Do tego sama? – spytała, już bardziej zdziwiona niż zdenerwowana.

– Nie jestem sama – odpowiedziałam, zerkając kątem oka na Krzysztofa. – Angela, porozmawiamy jak wrócę do domu, niedługo powinnam już być. Pa!

– Czekaj! Z kim jesteś? – zawołała jeszcze, ale ja już się rozłączyłam.

– Musisz już wracać? – spytał Krzysztof, wołając kelnera, pewnie żeby zapłacić.

– Tak trochę – odpowiedziałam, a on cicho się zaśmiał.

– Zapłacę i zaraz jedziemy – zapewnił mnie i wyciągnął z kieszeni gruby, skórzany portfel. – Co ty robisz? – zapytał, widząc, że sięgam do torebki.

– Wyciągam swój portfel – odparłam.

– Przecież ja płacę, to ja cię zaprosiłem.

– Ale…

– Nie. Ja płacę – stanowczo urwał moje próby protestowania i podał kelnerowi banknot, zapewne zostawiając spory napiwek.

– W takim razie dziękuję – uśmiechnęłam się i wstałam, zerkając ze skwaszoną miną na szalejący na dworze wiatr i deszcz.

­– Proszę – powiedział z uśmiechem, po czym zdjął koszulę i zarzucił mi ją na ramiona – będzie ci zimno w samej sukience – wyjaśnił, widząc moje zdziwione i pytające spojrzenie.

– A ty?

– O mnie się nie martw – odpowiedział; został w białej koszulce, idealnie opinającej jego umięśnione ramiona.

– Dzięki – opowiedziałam, dyskretnie wdychając cudowny zapach jego koszuli.

– Zawsze do usług – zaśmiał się i rozłożył parasol, wychodząc z restauracji.

Szliśmy do samochodu tak blisko siebie, że co chwila ocieraliśmy się dłońmi. Nie rozmawialiśmy, ale deszcz tak głośno bębnił w dach pobliskiego centrum handlowego, że musielibyśmy się przekrzykiwać. W pewnym momencie Krzysztof chwycił lekko moją rękę, a na pytające spojrzenie odpowiedział mi uśmiechem i mocniejszym uściskiem. W brzuchu szamotały mi się setki małych motylków, krzyczących radośnie: „Wziął mnie za rękę! Podobam mu się! Dał mi swoją koszulę, żeby mi nie było zimno!”. Zastanawiałam się, co one w ogóle tam robią, ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić usłyszałam ciepły głos Krzysztofa.

– Masz strasznie lodowatą rękę – powiedział mi niemal że do ucha – zimno ci?

– Nie – odparłam, nie do końca zgodnie z prawdą, ale to nie miało w tamtej chwili większego znaczenia.

– To dobrze – odrzekł niezbyt przekonany i otworzył przede mną drzwi samochodu, a gdy już usiadłam, zamknął je i zajął miejsce za kierownicą.

Powiedziałam mu gdzie mieszkam i po krótkim wytłumaczeniu, jak tam dojechać, ruszyliśmy. W drodze kontynuowałam opowieść o moim nudnym życiu, a kiedy już wyczerpałam zasób tematów spytałam, kiedy on mi o sobie opowie.

– Z pewnością, kiedy się spotkamy kolejny raz – odpowiedział, zerkając na mnie przelotnie, a w moim brzuchu motylki rozpoczęły jakieś skomplikowane tańce i akrobacje. – W którym domu mieszkasz? – spytał, kiedy wjechaliśmy na moją ulicę.

– W tym białym z wielką wierzbą przy wejściu – odparłam, a on zatrzymał się przed bramą; z radością zauważyłam, że przestało padać, choć nadal było pochmurno.

– Ładny pies – rzekł Krzysztof, wskazując na Nera, biegającego po ogrodzie i skaczącego radośnie z jednej kałuży do drugiej; ze zgrozą pomyślałam, ile czasu zajmie mi czyszczenie jego wielkich łap.

– Dzięki – odpowiedziałam i zerknęłam na sąsiedni dom, gdzie na podjeździe stał samochód firmy ochroniarskiej. – Znowu ochrona? – spytałam z lekką irytacją i zdziwieniem.

– Jak to znowu?

– Ostatnio u Marshallów ciągle włącza się alarm, bez żadnego powodu – wzruszyłam ramionami. – Dziękuję ci bardzo za obiad i za podwiezienie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy – no i za uratowanie od wybicia sobie zębów – uśmiechnęłam się i lekko zarumieniłam.

– Nie ma za co – odpowiedział i znów musnął dłonią mój policzek – jak już mówiłem, cała przyjemność po mojej stronie.

Wpatrywał się we mnie przenikliwym spojrzeniem, sprawiając, że, po raz kolejny, zaczęłam tonąć w głębi jego oczu. Czułam na skórze jakby maleńkie iskierki, przeskakujące między naszymi ciałami, znajdującymi się coraz bliżej siebie. Nigdy nie doświadczyłam jeszcze tak potężnego napięcia i tak silnej, choć tak niespodziewanej i głęboko skrywanej namiętności. Zdawało się, że każda z tych iskierek może zapalić lont, doprowadzając do niebezpiecznego wybuchu naszych ciał i buzujących w nich emocji. Nawet przez moment nie pomyślałam, że  może być w tym coś niewłaściwego i niestosownego – on nagle zdawał się być nieodłączną częścią mnie, idealnie współgrającą i współistniejącą, choć nadal tak bardzo nieznaną i tajemniczą. Niespodziewanie poczułam jego dotyk w moich włosach i ciepły oddech przy policzku.

– Masz piękne oczy – wyszeptał zmysłowo, nieruchomiejąc z twarzą oddaloną zaledwie o milimetry od mojej – w ogóle cała jesteś piękna.

Przymknęłam lekko powieki i rozchyliłam usta, czekając na pocałunek. Po chwili jego wargi musnęły moje, a przez moje ciało przeszedł niezwykle silny dreszcz podniecenia, przenikający mnie dogłębnie. Wreszcie mogłam zrobić to, o czym marzyłam od chwili, gdy go ujrzałam – dotknęłam jego szerokich, umięśnionych ramion. Mogę potwierdzić, że jego bicepsy są naprawdę tak duże i twarde, na jakie wyglądają. Niestety, zanim zdążyłam rozpłynąć się w tych silnych objęciach, usłyszałam warkot wysokokonnego silnika przejeżdżającego obok samochodu, który brutalnie przerwał nasz pocałunek.

Odskoczyłam od Krzysztofa tak gwałtownie, jakby nagle jego dotyk zaczął mnie parzyć. Cudowna atmosfera pękła jak bańka mydlana, zostawiając po sobie lekką konsternację i zawstydzenie, doskonale zilustrowane w moich czerwonych policzkach, oraz zdziwienie i coś na kształt rozżalenia, malujące się w ciemnobrązowych oczach Krzysztofa.

– Muszę już iść – wyjąkałam, szukając dłonią klamki – jeszcze raz bardzo ci dziękuję…

– Aldona, przepraszam, jeśli… – zaczął, kładąc delikatnie rękę na moim ramieniu.

– Nie, nic się … to nie twoja wina – odparłam nieskładnie. – Ja tylko… muszę już iść… zadzwonię do ciebie... do zobaczenia – wydukałam z trudem i wyślizgnęłam się z samochodu.

– Aldona, zaczekaj – zawołał, wychodząc z samochodu i idąc w moją stronę – nie wzięłaś książek – powiedział i podał mi je.

– Dziękuję – odparłam cicho do swoich stóp i już miałam się odwrócić, gdy położył rękę na mojej dłoni.

– Dona… – powiedział miękko i cicho. – Co się stało? Dlaczego ode mnie uciekasz?  Nie chcesz…

– Chcę – przerwałam mu, zbierając w sobie odwagę i patrząc mu prosto w oczy – po prostu… to co się zdarzyło między nami w samochodzie, co czułam, to było tak niesamowite, kompletnie dla mnie nowe, nie byłam na to przygotowana i dlatego…

– Rozumiem – rzekł spokojnie, a w jego spojrzeniu dostrzegłam, że mówi naprawdę szczerze – przepraszam za to, ale nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo na mnie działasz – dodał, odgarniając delikatnie włosy z mojej twarzy.

– Możliwe, że jednak zdaję sobie sprawę – wyszeptałam i, z niewiadomych mi przyczyn, wspięłam się na palce i lekko go pocałowałam.

– Czym sobie zasłużyłem na ten słodki buziak? – spytał z uśmiechem, a ja wzruszyłam ramionami, nie mogąc znaleźć wytłumaczenia.

Staliśmy chwilę w ciszy, patrząc sobie w oczy, i trwalibyśmy tak pewnie dłużej, gdyby srebrne audi Maksa nie zatrzymało się z piskiem opon nieopodal nas. Angela wysiadła z niego i pobiegła w stronę swojego domu, kompletnie mnie nie zauważając. Po chwili z drugiej strony samochodu wysiedli Maks i Mateusz i  podążyli śladem Angeli.

– Mat! – krzyknęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę brata, który podszedł do mnie, po zmierzeniu Krzysztofa zaciekawionym spojrzeniem.

– Cześć – powiedział niepewnie, nie wiedząc jak potraktować towarzyszącego mi chłopaka – jako wroga, czy jako przyjaciela – Mateusz – przedstawił się, wyciągając w jego stronę dłoń.

– Krzysztof – odpowiedział i uścisnął rękę mojego brata – tańczyłeś na tym pokazie tańca, prawda?

– Tak – odparł zdawkowo Mat, po czym zwrócił się do mnie – wiesz może, co się stało?

– Nie, ale co miałoby się stać? – spytałam zdziwiona, bo kompletnie nic nie wiedziałam, co było dość niezwykłe, nie mogłam tego jednak powiedzieć na głos, nie przy Krzysztofie.

– Ktoś włamał się do domu Marshallów – odpowiedział mi brat, a widząc moje spojrzenie, dodał szybko – nikogo nie było wtedy w domu, ale alarm się nie włączył, więc włamanie odkrył dopiero pan Michael, kiedy wrócił z pracy.

– Nie rozumiem – odparłam cicho, chociaż informacja Mateusza była bardzo jasna.

– Ja też. Przyjdziesz zaraz?

– Tak już idę – odpowiedziałam mu i zwróciłam się do Krzysztofa – dziękuję jeszcze raz za wszystko, zadzwonię do ciebie później, do zobaczenia! – zawołałam do niego i pokiwałam mu ręką, idąc szybkim krokiem do domu Angeli i nawet nie odwracając się za siebie, by zobaczyć jak odjeżdża.